wtorek, 26 grudnia 2017

Q&A - współuzależnienie




Pytania i odpowiedzi z emaili czytelników i czytelniczek. Współuzależnienie.


Proszę mi powiedzieć jak to jest z...miłością... tzn czy mężczyzna uzależniony od piwa,wódki,tabletek psychotropowych, od pracy, czy potrafi kochać?

Każdy uzależniony jest paskudnie poraniony ale przed wszystkim jest egoistą a to z definicji przekreśla miłość. Posłuchaj, w każdym, nawet w najgorszym alkoholiku, narkomanie itd. jest odrobina światła co nie zmienia faktu że taka osoba w pierwszej kolejności myśli o zaspokojeniu własnych potrzeb. Alkoholik, czynny alkoholik stawia alkohol czy inne używki nad pozostałe wartości więc jeżeli pytasz czy bardziej kocha Ciebie czy butlę to powiem tak, być może i to całkiem możliwe gdzieś głęboko w środku kocha Ciebie i bliskich jednak ja uważam że najlepszym sposobem na sprawdzenie tego są te słowa: "Po owocach ich poznacie" a jak się domyślam po owocach wychodzi że jednak bardziej kocha butlę... 
Tak, dla czynnego alkoholika pierwszą kochanką jest butelka. Czy to znaczy że masz się na nim mścić lub litować? Kłamstwo wybiera niemal zawsze skrajności więc nie! Trzeba oddzielić alkoholizm i postępowanie od człowieka i nie oceniać całości a po prostu jego chorobę jak by to była cukrzyca. Jedno jest pewne, nie zmotywujesz alkoholika do leczenia głaszcząc go po głowie, musi sam odczuć konsekwencje picia  a do tego jest potrzebna twarda miłość: LINK

Czy w uzależnieniu i współuzależnieniu nie gubi się miłość ?

Oczywiście że się gubi, jak nie ma relacji, rozmowy, radości z seksu, wsparcia, zrozumienia i akceptacji w różnicach mężczyzny i kobiety to się gubi. Nie trzeba żyć w trójkącie z butla by miłość się pogubiła. W związku z alkoholem nie ma zaufania a to już przekreśla miłość. Tak, wiem że zaufanie jest w pewnym sensie oczekiwaniem że ktoś zachowa się tak jak tego chce ale czy jest coś złego w tym że liczysz na to by facet nie wrócił na autopilocie do domu z wypłatą? 

Małżeństwo polega na docieraniu się poprzez oczekiwania i akceptacje w drugiej osobie. Uważam że kiedy dwoje naprawdę chce dobrego związku to małżeństwo jest wspaniałą ścieżką rozwoju osobistego i duchowego, ale kiedy nie chcą współpracować to czeka ich "piekło", oczywiście tu, na ziemi. Ale to długi temat, więc powiem jeszcze raz, nie ma mowy by z alkoholem w nadmiarze stworzyć dobry związek. Ba, nie mam mowy kiedy ktoś przestanie pić a nie podejmie leczenia. To życie z granatem w tyłku, poczytaj sobie o nawrocie choroby alkoholowej i głodzie : LINK życie z alkoholikiem na głodzie to nieporozumienie!. 

Powiem jeszcze więcej, kiedy się poznaliście zakładam że nie było takiego problemu lub byłaś zauroczona (nie mylić z miłością bo ją się wypracowuje latami, zauroczenie to nic więcej jak chemia w mózgu) więc mieliście podobny system wartości itd. Kiedy on czy ona przestanie pić i podejmie leczenie w AA lub terapii nie będzie jak kiedyś. Rozwój osobisty i duchowy zwiększy wrażliwość, zmieni się system wartości i nagle zaczniecie się mijać. Kiedy jedno idzie do przodu a drugie zostaje to za kilka lat nie będziecie mieli o czym rozmawiać. Jesteście jako para jednym i całość powinna się rozwijać a nie ja nie pójdę na terapie bo to on chla. Oczywiście podstawowym problemem jest alkoholizm i to z nim trzeba się najpierw uporać ale z doświadczenia wiem że kiedy alkoholik naprawdę trzeźwieje nie zawsze jest jak by się oczekiwało...

Czy łatwo jest pomylić miłość z litością? 

Tak, to tak zwana małpia miłość, znaczy nie wiem czy tak zwana oficjalnie bo to zwrot jakiego moja żona używa :-) Miłość jest bardzo nadwyrężonym pojęciem. Kochać nie znaczy się na wszystko godzić ba taka miłość może krzywdzić. Aby dorosła osoba cokolwiek osiągnęła w życiu musi się uczyć odpowiedzialności za siebie, za bliskich i za podwładnych. Może to staroświecko brzmi ale tak jest. Małpia miłość to niby pomaganie ale tak naprawdę szkodzenie. Jak się sprząta po alkoholiku to zdejmuje się konsekwencje z jego picia a więc też szansę na naukę odpowiedzialności za siebie. Jak się za dziecko robi lekcje to to samo. Kochać to powiedzieć komuś prawdę jeżeli ta ma mu pomóc. Jeżeli nikt bliski Ci nie powiedział czegoś niewygodnego w ostatnim roku znaczy że nie otaczają Cię ludzie którzy Cię naprawdę kochają. Oczywiście nie mam na myśli zwykłego hejtu a coś co by Ci pomogło. Błędy popełniamy wszyscy, jeżeli chcemy się na nich uczyć to trzeba to przyjąć do wiadomości :-)

 Ja rozumiem że ciężko się patrzy, zwłaszcza matce jak jej ukochane dziecko się zatraca ale nie można dorosłemu człowiekowi umownie tyłka podcierać bo to nie miłość a pycha. Moje dziecko, moje wychowanie, moja miłość, tak, moje, moje, moje. Nie, nikt nie należy do mnie i do Ciebie. Z wychowaniem dzieci jest jak ze strzałą, należy ją solidnie przygotować by w końcu ustawić w łuku i puścić. To nie moje, nie pamiętam kto to powiedział. Bardzo często jest tak że matka za wszelką cenę nie chce zaakceptować uzależnienia własnego dziecka bo musiała by uznać że "Moje" wychowanie gdzieś zawiodło chociaż częściowo... Więc sprząta ile wlezie po swoim kwiatuszku nazywając to miłością. No nie, miłość to nie poprawność polityczna. Oczywiście jak ktoś chla to nie może obwiniać wszystkich za to a się zabrać za robotę. Złe dzieciństwo czy dorastanie to nie zniżka na pierdolino, to solidna para butów do wędrówki na szczyt. 

Czemu alkoholik nie chce się leczyć?

Bo ma wielkie ego. Każdy z nas ma ego i nikt nie lubi jak się nam zwraca uwagę i podważa światopogląd. Im większe ego tym większe przekonanie o własnej racji a racja jest jak dupa, każdy ma swoją. Prawda natomiast jest jedna nie rzadko zupełnie inna niż się na początku wydaje. Pójście na terapię, rozwój osobisty i duchowy zawsze wiąże się z podważeniem własnego światopoglądu, zawsze wiąże się z pokornym przyznaniem się do popełnionych błędów. Lekko nie jest powiedzieć przed sobą że przez ileś lat źle się postępowało bądź uparcie trzymało jakiejś fikcji. Można się przyzwyczaić bo pęknięcie bańki kłamstw na własny temat jest bardzo uwalniające ale nim się to stanie to lekko nie jest a strach jeszcze większy. 
Wszyscy jednogłośnie mlaskamy że każdy popełnia błędy... tak ale kiedy ktoś zwraca nam uwagę to nie wielu chce z tego lekcje wyciągnąć... Wyobraź sobie że mówię Ci, pójdź na terapię współuzależnienia lub DDA a Twoje życie za kilka miesięcy będzie zupełnie inne a za dwa lata to sama się nie poznasz, oczywiście na plus. To jak, szukasz już najbliższego ośrodka terapeutycznego? No właśnie, wyobraź sobie że alkoholik ma z tym większy problem bo ma większe ego...

Dlaczego wie,że jest uzależniony, ale ma różowe okularki, przez które widzi same plusy.
Zaprzeczenie – jeden z narcystycznych mechanizmów obronnych znanych w psychologii i psychoanalizie, pokrewny wyparciu.
Zaprzeczanie to fałszowanie obrazu teraźniejszości poprzez nieprzyjmowanie do wiadomości realnych faktów, w celu odsunięcia negatywnych myśli i uczuć, które mogłyby się z tym wiązać. Spostrzeganie rzeczywistości zachodzi z unikaniem uświadomienia sobie jej przykrych aspektów. (wikipedia)
Mechanizm iluzji i zaprzeczeń, to jeden z trzech mechanizmów alkoholizmu. Więc alkoholik z definicji nie chce tak od razu podejmować leczenia.

A na słowo leczenie dostaje drgawek i mówi,że pójdzie owszem,ale jak wyjdzie to się nachleje do nieprzytomności.

Bo strach przed zmianą i przyznaniem się do błędu go paraliżuje, bo zrobi na złość (często piłem na złość żonie) ale to tylko tania prowokacja bo jak by nic mi nie gadała to bym inny powód znalazł do picia. 

Czemu ja tak strasznie boję się ,żeby on odszedł?

Bo jesteś współuzależniona: LINK

Czy trzeba koniecznie się rozstać,żeby naprawić miłość?

Nie, żeby naprawić miłość potrzebujecie oboje się rozwinąć, oboje potrzebujecie pomocy, oboje musicie się zmienić (oczywiście pijący bardziej) Konsekwencje picia mogą wzbudzić w alkoholiku iskrę do przerwania tego błędnego koła. Tylko konsekwencje to mogą zrobić ale niestety nie zawsze robią. Tak czy siak separacja może coś zmienić bo robiąc cały czas to samo nie oczekuj zmian. Czyli w sumie nic do stracenia a jest szansa na odzyskanie faceta w którym się zakochałaś z wielkim bonusem :-)

Czy to wogóle jest możliwe?

Nadzieja umiera ostatnia. Jak ja przestałem pić to chyba każdy potrafi a była to pierwsza rzecz w życiu co mi wyszła.

Czemu on nie rozumie,że mnie krzywdzi,że jest egoistą i jakby dzieckiem?

Bo jest uzależniony.

Najbardziej boli mnie gdy jednego dnia mówi,że mnie kocha,a po trzech dniach jednak dochodzi do wniosku,że jednak nic do mnie nie czuje.

Jest nie stabilny emocjonalnie, jak każdy uzależniony. 

Ja wiem,że to ja coś żle robię,ale co?

Coś na pewno ale się nie katuj, podstawowym problemem jest alkoholizm mężczyzny z którym chcesz iść przez życie a nie Twoje wady. Na pewno je masz i oczywiście w terapii możesz je poznać i zlikwidować, chcesz? Powiedz facetowi na jasnych zasadach. Jak podejmie leczenie to ty z nim, jak nie to żegnaj. Bądź jednak gotowa na może chwilowe rozstanie, może na dłuższe... Życzę wam jak najlepiej i chętnie bym wam pomógł ale to wy, musicie postawić pierwsze kroki. Ty już kroczek masz za sobą, napisałaś do mnie. Jedno jest pewne, stojąc w miejscu (robiąc cały czas to samo) nic się nie zmieni... 

sobota, 23 grudnia 2017

Bezsilność

Pixabay


A mnie nic nie wyszło...
  1. Od momentu, kiedy picie alkoholu przez mojego męża zaczęło mi przeszkadzać (po dwudziestu latach wydawało mi się udanego małżeństwa), szukałam sposobu, aby "coś" z tym zrobić. 
  2. Poszłam na terapię dla współuzależnionych. Tam dowiedziałam się, że mąż jest prawdopodobnie alkoholikiem i że pomóc mu można nie pomagając. Spotkałam się także z trzeźwiejącym alkoholikiem, prowadzącym terapię dla alkoholików. Długo rozmawialiśmy o tym, że jedyną miłością alkoholika jest alkohol i do czego jest zdolny uzależniony, aby go zdobyć. O tym jak wykorzystuje rodzinę, manipuluje, oszukuje, o tym jakie argumenty na niego nie działają a co może poskutkować w namawianiu go do "zrobienia porządku ze swoim piciem". 

  3. Zaczęłam działać - najpierw były rozmowy, próby pokazania, że picie jest złe, że źle wpływa na nasze relacje, na życie rodzinne, że przez picie mąż zaniedbuje dzieci, mnie, swoje obowiązki itd. Efektem było zdenerwowanie męża i bagatelizowanie problemu, a raczej wypieranie go. Zorganizowałam więc spotkanie rodzinne - ja, dzieci, jego liczne rodzeństwo (z mężem jest ich siedmioro). Poprosiłam, aby wszyscy napisali do niego listy, w których opisują co czują w związku z jego piciem. Było to coś w rodzaju interwencji - mąż wiedział tylko, że będzie miał gości, ale nie wiedział po co przyjadą. Wszyscy mówili o tym jak martwią się o niego, jak go kochają i że nie chcą, aby niszczył swoje zdrowie. Ja z córkami mówiłyśmy o tym jak nam go brakuje, jak się od nas oddala, że czujemy się opuszczone, samotne, zaniedbane. Po czym wszyscy wręczyliśmy mu te listy. 

  4. Oczywiście mąż stwierdził, że on nie ma żadnego problemu, ale udało mi się go namówić, aby spotkał się z psychologiem w ośrodku, aby sprawdzić, czy rzeczywiście nie ma problemu. Niestety w dniu wizyty w ośrodku mąż stwierdził, że nigdzie nie zamierza iść, bo to ja wymyślam problem, a nie on. Efekt tych działań był taki, że zaczął więcej pić, a mnie robił wyrzuty, że "rozgadałam" o problemie w rodzinie i zrobiłam z niego alkoholika. 

  5. Zaczęłam więc wcielać w życie twardą miłość, oczywiście na ile mogłam. Przestałam prać jego brudną odzież, podstawiać mu jedzenie pod nos. Mówiłam, że skoro ma czas na picie zamiast iść do pracy, to może też sobie naszykować jedzenie. Mąż w międzyczasie stracił pracę, a na alkohol zdobywał pieniądze robiąc tak zwane fuchy - ja mu pieniędzy nie dawałam. Starałam się także, aby z tego co zarobi utrzymał chociaż samochód. Nic to nie dawało. Odnosiłam wręcz wrażenie, że każde moje działanie wywołuje u niego chęć robienia na złość. 

  6. W końcu doszło do tego, że poinformowałam go, że jeśli nic nie zrobi z piciem, nasze relacje ulegną znacznemu ochłodzeniu. Miałam nadzieję, że będzie to na tyle ważny element naszego życia, że chociaż spróbuje coś zmienić. Starczyło mu chęci na mniej więcej miesiąc. Potem wrócił do picia, a mnie pozostało być konsekwentną w działaniu. 

  7. Jego alkoholizm pogłębiał się, wycofał się zupełnie z życia rodzinnego, nie odwiedzał z nami bliskich, a ja robiłam swoje. Zajmowałam się swoim życiem. Starałyśmy się z córkami normalnie żyć, bywać u rodziny, w teatrze, kinie, na wystawach. Chciałam mu przez to pokazać, jak wiele traci z życia mojego i swoich córek. Jak omija go wiele ważnych spraw - matura córki, obrona drugiej, odnoszone przez nie sukcesy itp. Nic go nie interesowało. 
  8. Tylko pił, zaczepiał mnie i córki, poniżał, wyzywał, upokarzał, szantażował, terroryzował psychicznie i coraz więcej pił. Na próby rozmawiania z nim reagował agresją i mówił, że on nie ma żadnego problemu. W końcu doszło do tego, że podczas awantury z rozbijaniem talerzy, musiałam wezwać policję. Następny krok, to zgłoszenie go do komisji leczenie uzależnień. W efekcie wyrokiem sądu dostał nakaz zgłoszenia się na leczenie. Bez skutku. Pozostała mi już tylko separacja i tak też zrobiłam.
Cały czas mówiłam, że to wszystko efekty jego picia, co wzmagało w nim tylko większą wściekłość, chęć wyżywania się na mnie i picie jeszcze więcej. Oczywiście dom i rodzinę utrzymywałam ja, a on podnosił się z kanapy tylko wtedy, kiedy brakowało mu pieniędzy na alkohol. Postanowiłam, że muszę odejść, bo tylko wtedy będzie zmuszony wziąć życie w swoje ręce, będzie musiał się utrzymać, pójść do pracy i może chociaż ograniczyć picie. Nie chciałam, żeby umarł. Miałam także nadzieję, że moje odejście postawi go do pionu, że groźba utraty rodziny zmusi go do zaprzestania picia. 

Pomyliłam się... Odchodziłam od niego trzy miesiące - sprawy majątkowe, które musiałam załatwić, ponieważ bałam się, że wszystko zadłuży. W tym czasie znalazł sobie pracę i na tym koniec. Nie zrobił nic, aby ratować nasze małżeństwo. Obraził się, był wściekły, nie widział powodu dla którego chcę odejść, bo on przecież nie ma problemu z alkoholem. 

Odeszłam więc, a córki razem ze mną, bo nie chciały z nim zostać, ponieważ je także poniewierał i poniżał. A on po czterech miesiącach sprowadził do naszego mieszkania alkoholiczkę i z nią żyje. I takie są efekty moich starań, szarpaniny, która trwała sześć lat. Tak bardzo uwierzyłam w skuteczność twardej miłości, że trudno mi zaakceptować porażkę. Czasem nawet myślę, że musiałam zrobić coś źle, może za mało próbowałam rozmawiać, co nie było łatwe, bo on nie chciał. Może moja postawa była niewłaściwa - nie byłam miła, raczej starałam się go ignorować jak był pijany, zwłaszcza gdy mnie zaczepiał. Czasem tylko nie wytrzymywałam nerwowo i coś mu "odpyskowałam", jak mnie obrażał, lub straszył, czy szantażował. 

W momentach trzeźwości też trudno było być szczególnie miłym, ponieważ nigdy za nic mnie nie przeprosił był nerwowy, małomówny, sprawiał wrażenie osoby urażonej. Nie wiem co mam o tym 
wszystkim myśleć, ale nie tak to miało być... 

Może przynajmniej innym współuzależnionym moja historia przyniesie jakiś pożytek.

sobota, 16 grudnia 2017

Trzymać czy nie trzymać alkohol w domu?

Pixabay

Częste pytanie jakie stawia sobie młody wilk na początku drogi. Trzymać czy nie trzymać alkohol w domu. Przecież jak nie chce pić to się człowiek nie na pije a jak chce pić to z pod ziemi wykopie, prawda? Tak... i nie! Dlaczego? Zapraszam:

Jak to jest z tym zapasem alkoholu w domu. Po pierwsze zapasy z definicji tworzy się na później na trudniejsze czasy. Z czego się tworzy te zapasy? Z tego czego będzie brakować. Więc jeżeli spodziewamy się zimy a np. wiemy że w Polsce zima trwa kilka miesięcy więc robimy zapasy żywności bo od jesieni do wiosny słabo w owoce i warzywa. To znaczy dzisiaj nie my robimy zapasy a robią to hurtownicy, przetwórnie lub żywność jest po prostu sprowadzana. Swoją drogą uważam że nie jest to idealne choć wygodne rozwiązanie. Dlaczego? Markety mają na stanie żywności na 3-5 dni, dolicz do tego to co masz w lodówce i gdyby system zawiódł  na przykład od hiper inflacji po przerwy w dostawach prądu to od spokojnego państwa do anarchii dzieli nas tydzień...Oczywiście należy liczyć na rząd ale doświadczenie mi podpowiada że jak umiesz liczyć, licz na siebie. 

Po tej dygresji przejdźmy do tematu głównego. W odpowiedzi na pytanie ze wstępu zgadzam się z tym że jak ktoś nie chce pić to się nie napije a jak chce to z pod ziemi wykopie. 
Kiedy piłem to nie było dla mnie sytuacji że sobie nie wypiję. Wstawać co najmniej półtorej godziny przed czasem by wypić kilka piw o piątej rano nie było czymś egzotycznym podobnie jak pójście kilka kilometrów zimą w nocy na stacje paliw, przepłacić za alkohol tylko po to by się dopić. A uwierz że gorsze, znacznie gorsze rzeczy byłem w stanie zrobić dla papu. Zapasy robiłem zawsze kiedy wiedziałem że dostęp będzie ograniczony (głównie święta) Jednak ile bym nie miał nagromadzone i tak zawsze było za mało. A jaka była niespodzianka kiedy zapomniałem gdzie schowałem i po tygodniach to pod podłogą, za szafą czy głęboko w aucie schowane się odnajdywało...Maskara jakaś!

Z drugiej strony kiedy przestałem pić to pierwsze półtorej roku mieszkałem nad sklepem monopolowym za każdym razem kiedy wchodziłem lub wychodziłem z domu mijałem skrzynki z na szczęście pustymi butlami. Jednak miałem dostęp alkoholu praktycznie na zawołanie a mimo to nie napiłem się. 

No i co z tego! Cała sztuka polega na tym by pewne rzeczy sobie utrudnić! To jest oczywiste że jak się uprę to się napije! Ale jak zrobię sobie schody, jak sobie utrudnię dostęp do alkoholu to będę miał czas na przemyślenie mojego zachowania, będę miał czas na telefon do znajomego. Będę miał czas na zatrzymanie się. 

Jak trzymasz w domu alko może Ci tego czasu zabraknąć. To logiczne że dłużej trwa ubranie kurtki, wyjście z domu chociaż za róg do monopolowego niż zerwanie dupska z kanapy do barku. Po za tym wiem że głód czy nawrót alkoholowy potrafią zadziałać podstępnie i nawet nie spodziewasz się kiedy spontanicznie sięgniesz po butelkę. Powiedzmy wprost, alkohol w domu trzeźwiejącego alkoholika to tykająca bomba! Nie ma co! Należy sobie utrudniać dostęp do alkoholu by mieć czas na myślenie! 

Kolejna sprawa jest taka że po co Ci alkohol w domu kiedy nie pijesz? No na logikę! Jeździsz na nartach? Ja akurat nie, więc nie mam w domu nart! Chorujesz na cukrzyce? Ja nie, więc nie mam w domu insuliny! Masz kosiarkę do trawy? Ja mam, na benzynę więc nie trzymam zapasu oleju napędowego w garażu! Nie piję więc nie mam alkoholu w domu. 

Oczywiście, może być taka sytuacja że inni domownicy piją i wówczas pozostaje tylko rozmowa i próby wytłumaczenia że to Ci szkodzi i nie chcesz mieć pola minowego w mieszkaniu. Alkohol jest dostępny w Polsce bardziej niż chleb i mówię to poważnie! Jak będzie potrzeba to zawsze mogą bliscy kupić po wyjściu z domu. Spotkania mogę też odbywać się bez alkoholu. Mój dom czy wcześniej mieszkanie odwiedziło bardzo wiele osób z rodziny i znajomych od 2009 roku bez jednego piwa na stole i wszyscy byli zadowoleni. Ci którzy sobie nie wyobrażali spotkania bez alkoholu i tak maja mnie za dziwaka więc naturalnie się wykruszyli. Mój dom i u mnie się nie pije! Ale ze mnie rasista i ksenofob prawda ;-) 

Nie pije więc nie mam alkoholu w domu, jestem alkoholikiem, trzeźwiejącym ale jednak alkoholikiem więc w kwestii % nie mogę polegać na sobie. Wolę wyprzedzać własne gorsze dni i nie obstawiać się minami. 

Skoro jestem przy temacie dostępu do alkoholu w domu czy po za nim. W rządzie nie tak dawno temu pojawiła się ustawa o ograniczeniu dostępu do alkoholu. Ja jestem za! Po pierwsze nie jestem wrogiem alkoholu! Po drugie dupa mnie nie boli że ja "nie mogę" pić. Oczywiście że mogę, mam skończone 18 lat! Ja nie chcę! 
Ale moi drodzy, jeżeli w naszym cudownym kraju który kocham z jego wadami i zaletami w samej Bydgoszczy mamy tyle sklepów monopolowych co w całej Norwegii to coś nie gra prawda? 
Na stacji paliw czy w małych po PGR wioskach nie zawsze znajdziesz żywność ale alkohol tak! To jest patologiczna sytuacja! Oczywiście ograniczenia wprowadzałbym przez kilka-kilkanaście lat by nie narosło jak grzybów po deszczu melin ale tym niech się zajmą Ci których żeśmy do władzy wynajeli. 

Lepiej gromadzić pieniądze i żywność na czarną godzinę niż alkohol, wszystkim wyjdzie to na zdrowie :-) Miłego kochani, SB

środa, 29 listopada 2017

Mówić czy nie mówić o uzależnieniu?

Pixabay


Ostatnio pisałem o tym dlaczego boimy się pójść na terapię lub AA, ogólnie na grupę (LINK)
Jednym z podstawowych powodów jest wstyd. 
No dobra, załóżmy że przełamałeś go w sobie na tyle by zacząć terapię grupową lub AA. 
Jedno jest pewne, świat kręci się dalej, nikt nie czeka. 
Co masz zrobić w związku z pytaniami które prędzej czy później się pojawią? Zapraszam:

Więc tak, po pierwsze dlaczego się wstydzimy? 
Alkoholizm to choroba! Jednak nie oszukujmy się, jej przebieg raczej woła o pomstę do nieba niż o współczucie. Czynny alkoholik w zależności od stylu picia oraz ogólnego charakteru sieje mniejsze lub większe spustoszenie. Burdy w domu, kłótnie czy awantury. Ciche dni trwające nieraz nieznośnie długo. Rozboje, kradzieże, zdrady, lub nie pozorna ale bardzo uciążliwa nieobecność fizyczna i duchowa to często skutek "rozluźnienia". 

W zasadzie każdy czynny alkoholik to egoista, jak wiadomo społeczeństwo nie lubi egoistów. Znaczy się tak, trend w myśleniu o sobie jest podsycany na każdym kroku. Wszyscy w okół kadzą nam jacy jesteśmy wyjątkowi. W radiu słyszysz jak mówią - drodzy słuchacze, na koncercie - wspaniała widownio, dzwoni z telefonii komórkowej i zaczyna rozmowę od - Jest Pan/Pani naszym stałym klientem i przygotowaliśmy dla Pana/Pani wspaniałą ofertę. Znajome? Z jednej strony mówią Ci jaki jesteś wspaniały ale zawsze zostawiają niedosyt, bo tu masz za dużo cm a to za mało. Lub brakuje Ci tego czy tamtego.

Ok, jak zwykle rozjechał mi się temat, więc każdy alkoholik to egoista, czasami ego występuje w ładnym opakowaniu ale jak się zgłębić to najpierw myśli o sobie. Takich ludzi nikt nie lubi więc kolejna sprawa. 

Trzecia rzecz to brak kontroli. Pomijając powroty na autopilocie do domu i otwieranie drzwi głową, alkoholik z definicji nie potrafi kontrolować swojego picia! Więc jaki mamy obraz alkoholika na okładce?

Pieprzony egoista, awanturnik, niezdara życiowa, złodziej nie kontrolujący swojego zachowania. Świetny zestaw cech na portal randkowy...

Nie oszukujmy się, jest czego się wstydzić. Sam nie jestem święty a kiedy piłem to szkoda gadać. Czasami do tej pory kiedy mi się przypomni jakaś sytuacja z pijackiego życia to nie wiem czy mam się śmiać, płakać czy głowę w piach wsadzić.

Jednak musimy pamiętać o jednej podstawowej rzeczy! To było!!!

Mówi się że ktoś kto jest pijany mówi to co myśli, ok, coś w tym jest. 
Ale kto powiedział że pijany trzeźwo myśli?!?!

Kiedy na jednym z maratonów w terapii zmierzyłem się ze swoją przeszłością symulując przeprosiny z koleżanką z grupy to się prawie rozsypałem. Byłem przekonany że sobie poradziłem z przeszłością a tu nic. Fizycznie ciało niemal odmówiło posłuszeństwa. W głowie pojawił się doradca z końcówki picia: "Jesteś nic, jesteś zero, jesteś skończony, zrób wszystkim przysługę i zdechnij!"

Około tygodnia byłem taki struty kiedy uderzyła mnie myśl. Przecież to nie ja! Byłem taki kiedy piłem ale teraz nie piję i to wszystko to nie ja! Więc kim jestem? Nie wiem, dowiem się ale najważniejsze że to nie ja! 
To było, to minęło, pamiętaj ku przestrodze ale nie rozpamiętuj! 

Ulga ogromna, proszę Cię teraz, zapamiętaj to na całe życie! Alkoholizm to straszna choroba, jej konsekwencje są bardzo złe ale najgorsza jest pułapka błędnego koła. 
Pijesz rozrabiasz, nie pijesz cierpisz, pijesz żeby zapomnieć, pijesz rozrabiasz...
To nie ma końca, musisz wyskoczyć z karuzeli szaleństwa, nie ma innej opcji. Pamiętaj że to co było to było, to nie ty! Dowiesz się kim jesteś, w swoim czasie. Najważniejsze żebyś umiał to oddzielić! 

Przejdźmy teraz do sedna tematu, mówić czy nie mówić bliskim o chorobie, o leczeniu. 

Po pierwsze tak, niczego nie obiecuj ale powiedz że nie umiesz pić, najbliższym.
To ważne z kilku powodów. 

Rodzina z którą żyjesz pod jednym dachem i tak wie że chlasz! Kiedy powiesz że sobie nie radzisz poczujesz ulgę jakiej sobie nie wyobrażasz.

Powiedz im dlatego że będziesz miał hamulec kiedy Cię złapie głód alkoholowy. Będziesz wiedział że mówiłeś o tym i nie będziesz chciał przy pierwszej okazji zrobić z siebie frajera. Jak nie powiesz i się napijesz to nikt nie zauważy, oto kolejny dzień w raju...

Po drugie chodzi o spotkania, wiemy że w naszej słowiańskiej kulturze nie wylewa się za kołnierz... Byle spotkanie, grill, urodziny czy święta są najczęściej zakrapiane. Jak nie powiesz najbliższym co jest grane to będą Cię namawiali, nie wiadomo jak długo wytrzymasz. 
Po za tym lepiej unikać takich spotkań zwłaszcza na początku, jak się nagle odetniesz to pomyślą że coś się stało a uwierz mi że większość mimo iż wie że "lubisz" wypić nie wpadnie na taki pomysł że podjąłeś leczenie! Z domysłów jeszcze nic dobrego nie wyszło.

Po trzecie nie będzie a bynajmniej nie powinno być alkoholu u Ciebie w domu, dlaczego, to będzie oddzielny artykuł na ten temat. 

Po czwarte, nie można tylko nie pić. To tortura! Trzeba swoje życie przemeblować i to dość solidnie. Jeżeli nie będziesz się ukrywał z tym to będzie Ci łatwiej zorganizować na przykład czas na terapię AA lub wdrażać inne zalecenia. 


Jak rozmawiać ze znajomymi, jak odmawiać? 

Asertywnie. Co to kurwa jest?! Taka była moja myśl na terapii. 
Jak rozmawiać? Normalnie, możesz powiedzieć że nie pijesz bo nie chcesz, dbasz o zdrowie, to może przejść bo fit jest na topie. 
Możesz mówić że wypiłeś swoją rzekę i nie chcesz więcej. Możesz powiedzieć że masz postanowienie. Możesz wreszcie powiedzieć że się leczysz. 

Nie kłam! Wszystkie wymówki że dziś nie bo prowadzę, bo tabletka, bo lekarz, bo dupa, nie przejdą na długo. Raz że nikt się nie da tak długo w konia robić, dwa presja kłamstwa, presja czegoś co zaraz się wyda przytłoczy Cię. Nie kłam! To jedno z ważniejszych postanowień w trzeźwieniu. Czynny alkoholik kłamie nawet kiedy mówi "Dzień dobry!" 
Nie pijesz? Nowe życie, nowy ty! Pamiętaj!

No ale nie można być jak otwarta księga że każdy przyjdzie poczyta to co chce i pójdzie!
Po pierwsze nie musisz się nikomu tłumaczyć, jednak im szybciej powiesz komu trzeba tym lepiej. 

No ale wszystkim nie trzeba bo i po co?

Na przykład w pracy, jeżeli terapia nie koliduje z pracą i nie masz potrzeby zwalniania się z pracy. Jeżeli nie piłeś w pracy a głównie w domu to nie ma takiej potrzeby. Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu mówi przysłowie. Najważniejsze jest twoje zdrowienie bo jak będziesz się pogrążał dalej to i pracy za chwilę nie będzie i rodziny nie będzie i wiele wiele więcej rzeczy nie będzie. Jednak jeżeli praca w żaden sposób nie hamuje twojego trzeźwienia to nie ma po co! 

Szef może nie rozumieć, może się bać dać Ci odpowiedzialne stanowisko, możesz sobie zamknąć furtki w pracy jak zauważył jeden z czytelników bloga. 
Ja mojemu szefowi w pracy powiedziałem po trzech latach abstynencji. Była to moja druga już praca bo terapię przeszedłem w innej. Tam wiedzieli bo musiałem się zwalniać szybciej. 
Wracając, kiedy mówiłem szefowi że jestem alkoholikiem który kilka lat zdrowieje to powiedział: "Nie wyglądasz"... Odpowiedziałem tylko że Gdybyś mnie widział trzy lata wcześniej to byś się nie zastanawiał...

Nie ma potrzeby byś mówił każdemu napotkanemu człowiekowi. Kiedy pracowałem na budowach to bywało że latem klienci proponowali piwo, no to nie alkohol przecież... 
Odmawiałem i kiedy byli bardzo dociekliwi to za każdym razem to samo:
"Ale nic?! Nawet w urodziny? Na święta? Ani piwka? no i klasyk na koniec, A w Sylwestra? Nawet lampki szampana?" 
Kurwa mać, ja mam na imię Sylwester! Codziennie bym miał znowu pić?!?! Myślę sobie ;-)
Później już wyprzedzałem i po pierwszej propozycji mówiłem "Nie piję wcale, nawet szampana w Sylwestra" 
Tych których darzyłem jakąś sympatią zapoznawałem ze swoją przeszłością innych nie. Przyjdzie taki czas że nie będziesz miał potrzeby mówienia i tłumaczenia. Nie pije bo nie pije i to wszystko. Nie nie pije bo nie i chuj. To by nie było asertywne ;-) 

Skoro jestem przy przechodniach to bywa że mnie jakiś żurek zahaczy o drobne, bywa niestety rzadko bo żyję jak żyję że siadam z takim kolesiem na ławce, na chodniku a ostatnio nawet na szpitalnych schodach i gadam z nim jak pijak z pijakiem. Po co? 
Żeby zasiać ziarno, takie coś zostaje, zawsze zostaje a dzięki takim mini świadectwom jesteśmy żywymi dowodami na to że można żyć inaczej. Zachęcam każdego kto dłużej stoi na powierzchni żeby dawał takie mini wyrazy trzeźwego życia, to też spłata długu jaki ma każdy z nas, trzeźwiejących alkoholików. 

SB 


niedziela, 26 listopada 2017

Jak przestać pić samemu?

Pixabay



Ten tytuł to mała prowokacja, wiem, przepraszam. Ale myślę że jest potrzebny w takiej formie. Do rzeczy.
Z osób którym udało się wyjść z choroby alkoholowej samemu, znam dwie! Więc nie jest źle prawda!?!?
Jest, bo osób które podejmowały takie próby znam... Nawet nie wiem sam ile znam, jest ich tak dużo!
Natomiast znam setki którym udało się wyjść dzięki terapiom lub AA.
Tej zależności nie potwierdza wyłącznie moje doświadczenie, tak mówią też statystyki.
Grupa wsparcia czy w formie AA czy terapii jest najskuteczniejszą metodą wychodzenia z uzależnienia.

Jestem zwolennikiem naturalnych metod leczenia, dla mnie najlepszy sposób na przeziębienie to domowej roboty syrop z białego i czarnego bzu! Ale kochani, jak mi upierdzieli nogę to picie miodu prosto z pszczół nie pomoże prawda!?!?! Idę do chirurga i koniec bo to najskuteczniejsza metoda!
Więc jak to jest z tym wychodzeniem z uzależnienia samemu? Zapraszam:

Kto czyta mnie dłużej wie że alkoholik sam wymyśli najwyżej pół litra wódy. Dlaczego tak się dzieje, dlaczego tak trudno, wręcz niemal niemożliwe by wyjść samemu z uzależnienia? Chodzi o kilka rzeczy.

Po pierwsze każdy z nas potrzebuje lustra, pewnej opozycji. Macie tak że kiedy patrzycie w lustro to mówicie sobie jest dobrze a kiedy patrzycie na zdjęcia to mówicie: Jak ja wyglądam na tej fotce!!!
Otóż mam dla Ciebie wiadomość, to nie zdjęcie, Ty tak wyglądasz :-)

W samo ocenie jesteśmy dość sprawnymi kłamcami, wiem coś o tym bo jak ja potrafię dorobić ideologię do jakiegoś głupiego zachowania to szkoda gadać. Myślę, jestem przekonany że większość z nas tak ma.
No weź, zasłużyłeś, tak ciężko pracujesz, należy Ci się, to nie Twoja wina itd. Znasz ten głos? Bo ja chyba za dobrze. 

Właśnie po to nam jest potrzebna druga osoba, pokaże nam pewne błędy, zachowania których sami nie dostrzegamy. Oczywiście co my z tym zrobimy to już druga sprawa ale przynajmniej jest ktoś kto nam mówi że mamy ogon.

Ja miałem to szczęście że moja żona równolegle ze mną chodziła na terapię współuzależnienia i wiedziała co nieco. Mogła szybciej niż ja zauważyć że pewne pijane zachowania zaczęły wracać, np. izolacja od ludzi, częste wychodzenie na dwór, picie hektolitrów gazowanych napojów. Ogólnie wszystko co znajdziecie w dzienniczku głodu alkoholowego i nawrotu choroby alkoholowej : LINK

Każdy z nas potrzebuje opozycji która czasami "siłą" wyciągnie z nas to co najgorsze. Terapia ma swoje zadania, po za tym że nie możesz tam chlać, jesteś podobnie jak w szkole "przymuszony" do działania. Przymuszony w przenośni bo nic nie musisz, możesz nie łazić na terapię ale czy coś się wtedy zmieni? A wiem z doświadczenia własnego i osób które znam że czasami trzeba w pewnym sensie przymusić nas do działania bo z natury jesteśmy wygodni.

Mamy tez ego, ego nie lubi przyznawać się do błędu, nie lubi być oceniane negatywnie. Naprawdę trzeba jaj żeby umieć wziąć własne zachowanie na klatę! Statystycznie 7 osób na 10 uznaje za prawdę to co pokrywa się z ich oczekiwaniem. Wiecie co to znaczy? 7 na 10 osób jest skłonna się oszukać, popełniać te same błędy, tkwić w mniejszej lub większej niewygodzie, cierpieniu niż przyznać że nie miało w czymś racji! 7 na 10!!!
Jeżeli chodzi o alkoholików to 11 na 10 oszukuje się byle by bronić piweczko, piwunio.

W trzeźwieniu potrzebna jest determinacja, sukcesywność i konsekwencja, cechy których jest pozbawiony każdy czynny alkoholik. W grupie zdecydowanie łatwiej je wypracować. 
Metodą chałupniczą to z alkoholu można jedynie bimber pędzić a nie wychodzić z uzależnienia! 

Jak wół powtarzam że problemem alkoholika nie jest alkohol! Alkohol to tylko skutek a nie problem. Skutek nie odwracalny, bo po przekroczeniu czerwonej linii zachodzą zmiany w mózgu po których reakcja na alkohol jest inna niż u osób zdrowych! To nie jest choroba umysłowa chociaż są tacy co mnie o okrągły dowód podejrzewają...
Podstawowy problem to myśli, uczucia, emocje i dusza. Tam trzeba działać. Dlatego kiedy ktoś mnie pyta czy nie picie gwarantuje szczęśliwe życie mówię nie! Samo nie picie to tortura!
Natomiast trzeźwienie tak, trzeźwienie gwarantuje szczęśliwe życie bo nawet kiedy nie idzie po twojej myśli to radzisz sobie z tym.

Ja bym wyszedł jednak z innym pytaniem, skoro mając złamaną nogę bez wahania idziesz do chirurga, kiedy  masz gorączkę też idziesz do lekarza to dlaczego kiedy jest niemal pewne że chorujesz na chorobę alkoholową (WHO- czyli światowa organizacja zdrowia klasyfikuje alkoholizm jak chorobę pod numerem ICD-10 (karty klasyfikacji chorób) F-10 (alkoholizm) W ICD-10 są wszystkie choroby więc alkoholizm to również choroba.
Więc pytałbym dlaczego nie chcesz podjąć najlepszej możliwej drogi zdrowienia w przypadku uzależnienia gdzie w innych sytuacjach byłbyś w stanie zapłacić wysoką cenę byle by wyjść z choroby?

Po pierwsze społeczeństwo współczuje chorym sądząc że alkoholik sam sobie winien. Oczywiście nie jestem zwolennikiem głaskania alkoholika po głowie. Czasami trzeba tą głową nieźle walnąć! Jednak brak wiedzy i w kółko powtarzany mit na temat silnej woli sprawiają że alkoholik to dno z którym nie chce się nawet gadać. Człowiek uzależniony nie ma kontroli nad sobą, nie ma władzy nad sobą. Nie trudno się domyśleć że społeczeństwo tego nie toleruje. Co można zrobić? Podjąć leczenie mimo opinii i mitów w tym temacie. To proste, jeżeli będziesz chlać dalej tylko utwierdzisz swoje otoczenie w opinii że alkoholik sam sobie winien bo jak by chciał przestać pić to by nie pił. Błąd! Tak robią ludzie zdrowi, przestają kiedy chcą pić i już. Alkoholik może podjąć próbę nie picia ale to nic nie da bo jest chory! Wróci do tego bo to jedna z powtarzalnych cech tej choroby! Natomiast alkoholik może podjąć leczenie, wówczas ma szanse na wyzdrowienie "uśpienie" nawet dożywotnie "uśpienie" choroby.
Więc daj nadzieję tym którzy Cię szanują i zrób na złość chujom co Ci źle życzą, pójdź się leczyć ;-)

Po drugie, boimy się otwarcia przed innymi gdyż uważamy że nasze życie to totalna klapa a my jesteśmy beznadziejni. Kłamstwo wybiera dwa kierunki, jestem zajebisty i jestem beznadziejny. Uwierz mi że nikt nie jest święty a na pewno nie ma ich w AA czy na terapii. Im bardziej w procesie leczenia będziesz się otwierać tym skuteczniejsze będzie leczenie. To jak byś się wybrał w końcu do lekarza i mu wszystkiego nie powiedział.  
Może będziesz miał migrenę a on zleci Ci lewatywę... Pamiętaj też żeby się stosować do zaleceń lekarskich a nie po swojemu.

No dobra, wiem że kiedy pomyślisz o swoim znajomych, bliskich to słabo Ci się robi na temat leczenia bo co oni powiedzą.

1.Nie myśl za nich, to najgorsza rzecz którą często robimy.

2.Czasami myślimy że jesteśmy pępkami świata a w rzeczywistości ludzie mają nas w dupie! Nie wiedzą o piciu i nie dowiedzą się o leczeniu

3.Czasami dokładnie odwrotnie, myślimy że nikt nie wie o nas nic a wiedzą doskonale, musisz pomyśleć jakie dostajesz sygnały z zewnątrz.

4.Teraz tak obiektywnie, jak by Cię dotknęła cukrzyca, to czy byś się wstydzili? Alkoholizm to choroba która jest sklasyfikowana. Nie można się wstydzić leczenia a należy wstydzić trwania w chorobie na którą jest lekarstwo tyle że nie postaci tabletki!. Ludzie którzy myślą inaczej nie są warci Twojej troski! 


Więc w odpowiedzi na Twoje pytane czy można wyjść samemu z alkoholizmu powiem tak, Rambo, John Rambo sam sobie prochem wypalił dziurę w klacie po drzewie po czym zaszył żyłką i wybił 1000 ludzi...

Słyszałem też o takich co raka leczą kawą albo głodówką... 

Mimo że jestem zwolennikiem naturalnych działań to w kwestii życia i śmierci wolę trzymać się najskuteczniejszych metod tym bardziej że część z nich jest za darmo (AA) 
Z resztą myślę że masz już jakieś doświadczenie z próbami ograniczania alkoholu, nie mieszania trunków, kolejnych obietnic i przyrzeczeń. Jeżeli tak to wiesz na ile sobie sam poradzisz, jeżeli nie to dużo przed Tobą... pytanie czy warto bo na logikę kompletnie nie! Pamiętaj, wstyd to tkwić w bagnie, leczenie, "walka" o lepsze jutro dla siebie i bliskich to postawa godna podziwu! Byle byś od razu pomnika nie chciał za to że na autopilocie do domu nie wracasz ;-) To może Cię zainteresować:

Jak przestać pić?

Terapia otwarta, zamknięta czy AA? Co najlepsze?

Pierwszy raz w AA

sobota, 18 listopada 2017

Wyrzuć pilota!!!

Pixabay


Tytuł o pilocie a wstęp o karmieniu piersią. Co to ma do rzeczy? Poczytaj proszę do końca :-)

Kilka dni temu była u nas pani położna. Bardzo ciekawa osoba. Z żoną i dziećmi wszystko dobrze. Sama była pozytywnie zdziwiona że matka karmi oboje bliźniąt piersią. Zdziwiona ponieważ duża część kobiet już po kilku dniach przestaje karmić je naturalnie serwując małym butlę.
Oczywiście rozumiem że bywają sytuacje ciężkie by karmić naturalnie, nie oceniam tych kobiet bo sam wiem co to znaczy tylko z obserwacji. Jednak w bardzo wielu wypadkach chodzi o jedną rzecz. O jaką? Zapraszam:

Kochani, żyjemy w czasach Tu i Teraz. Niestety nie chodzi mi o życie w chwili obecnej. To było by super, zawsze być w teraz a wczoraj traktować jako lekcje do lepszego jutra. Niestety często, ja też, kiedy mam wolny weekend jestem w pracy myślami, bardzo rzadko w tej zarobkowej bo mam fajną pracę. Myślę jednak o nowych pomysłach, wydaniu książki, kończeniu prac w domu i czasie kiedy to wszystko ogarnę. Znasz to? Być w pracy 7 dni w tygodniu? Mi się zdarza...

Jak często Ci się zdarza będąc na wakacjach czy spacerze robić zdjęcia i liczyć nadchodzące lajki na facebooku? Lub sam się łapię na przeglądaniu allegro czy olx, tak bez celowo, bo przyjemnie. Przecież to też podróż w przyszłość: "O to sobie kupię, będzie super wyglądało w salonie". Czas leci a 99% z tych rzeczy i tak nigdy u mnie nie zawita bo albo mnie nie stać albo jak już stać to dochodzę do wniosku że nie potrzebuję :-) Więc bycie w tu i teraz to prawdziwy raj, dzieci są w swojej naturze w chwili obecnej stąd mają dużą koncentrację i wewnętrzną radość. Jednak niestety nie o takie tu i teraz mi chodzi...

Mówiąc pokolenie tu i teraz mam na myśli to że wszystko chcemy mieć teraz i z dostawą do domu.
Takie mamy teraz czasy, technologie sprawiły że wszystko przyspieszyło a najbardziej nasze oczekiwania i dążenie do wygody a że jest to też ogromny biznes to również jest też ogromne parcie. W czym rzecz?

Mam takie wrażenie że bardzo szybko tracimy zdolność do czekania i nie wygody. Oczywiście nie mam na myśli tolerancji na czekanie w formie stu procentowej naiwności czy nie wygodę w postaci tolerancji na wyzysk i wykorzystanie. Chodzi mi o to że wszystko ma być tu i teraz i najlepiej za wciśnięciem guzika w pilocie. 

Sam jestem typ człowieka który chce mieć swoje jutrzejsze plany zrealizowane wczoraj. Akurat bliźnięta wybijają mi ten pomysł każdego dnia z głowy a ja robię się powoli spokojniejszy. 

Więc do rzeczy, niemal każde urządzenie ma dzisiaj pilota, tv, wieża, radio. Niemal każda rzecz jest obsługiwana przez aplikacje w smartfonie. Działanie smartfona jest w zasadzie ograniczone wyłącznie nasza wyobraźnią. Miliony informacji, tych przydatnych i tych do niczego nie potrzebnych jest dostępna na miźnięcie paluchem po ekranie bez wstawania z łóżka. 

Zakupy z polski, zakupy z zagranicy? Nie ma sprawy, klikasz kup teraz i oczekujesz kuriera. Jedzenie do domu? Są lodówki które same sprawdzają stan i zamawiają produkty które się kończą. Czy to jest złe? Jako miłośnik technologi twierdzę że nie! Jednak uczy nas dwóch rzeczy które wspomniałem wcześniej. Tracimy tolerancje na czekanie i na nie wygodę. 

Kiedy byłem dzieckiem to żeby zrobić zakupy trzeba było się uśmiechnąć do kogoś z autem, we wiosce nie było ich zbyt wiele, lub dojść dwa kilometry z buta na PKSy. Dojechać do większego miasta i tam z buta, czerwonym lub po wypłacie taksówką ;-) dojechać do sklepu. Wybrać coś z tego co było na półkach i tak samo długą drogę wracać do domu. Dzisiaj stanie autem w korku lub czekanie na kuriera potrafi zepsuć dzień... 
Oczywiście że nie chce wrócić do czasów z lat '90tych. Było sporo fajnych rzeczy ale teraz też jest ok. Jednak to że wszystko jest dziś na wciśnięcie guzika jest niebezpieczne. 

W życiu trzeba swoje w kolejkach wystać, trzeba swoje się napracować i co najważniejsze trzeba swoje poświęcić! Nie ma inaczej!

Sam budowałem dom od pierwszej warstwy pustaków do wprowadzenia jakieś 11 miesięcy w tym samym czasie pracując zarobkowo. Jednak przez 3-4 lata dzień w dzień myślałem i próbowałem by zacząć budowę przyjmując co chwile kolejną porażkę! 
Dzisiaj nie jestem bez wad, mam ich wiele ale uważam że jest dobrze. Życie mi się ułożyło. Ale jest to efekt wywracania własnego światopoglądu do góry nogami co chwilę! Od początku terapii do dziś, nie zawsze chętnie zadaję sobie pytanie: Może to ze mną coś nie gra, może ja coś robię nie tak? Czy było to wygodne? Nie! 
Życie to wspaniały i dziki projekt a nie kąpiel w budyniu. Jak mówił Clint Eastwood "Chcesz mieć gwarancje to kup sobie toster" 
Życie w swojej naturze ma niewygodę i to ta nie wygoda powinna nas skłaniać do pracy nad sobą i w okół siebie by żyło się lepiej. Unikanie nie wygody to droga do nikąd a właśnie mam wrażenie że współczesne czasy, pokolenie tu i teraz w który żyjemy sprawia że nie jesteśmy zdolni do poświęceń. 

Oczywiście jest to tylko pewien wycinek osób, nie mówię o wszystkich ale uważam że powodem dla których wiele kobiet nie karmi dziecka piersią jest właśnie brak zgody na nie wygodę. Mężczyźni też nie są zdolni do ojcostwa czy nawet małżeństwa w obawie że będą musieli na jakiś czas poświęcić się rodzinie. To dotyczy wszystkiego! Tak bardzo przywykliśmy do wygody że trudno nam znosić nie wygodę i czekanie a jak mówił papież Franciszek "Prawdziwe życie zaczyna się tam gdzie kończy się strefa komfortu"

Nie znaczy to że mam zamieszkać w lesie i polować na sarny! Wyjściem ze strefy komfortu jest przed wszystkim przeciwstawianie się własnemu ego. 
Każde branie odpowiedzialności za to co myślę, mówię i robię to wyjście ze strefy komfortu. Każde patrzenie na siebie w prawdzie, ze swoimi zaletami i wadami to jest wyjście ze strefy komfortu. 
Powiedzenie komuś bliskiemu nawet nie wygodnej prawdy, poproszenie kogoś o to by wskazał mi co robię nie tak, to jest wyjście ze strefy komfortu. 
Kochani, z pełna odpowiedzialnością stwierdzam że nie ma miłości bez ofiary (poświęcenia) nie ma przemiany bez wyjścia ze strefy komfortu. 
Nie ma zbierania owoców bez wcześniejszej pracy. 

Wszystko co dobre zawsze wymaga poświęcenia czasu i pracy. 
By zebrać warzywa i owoce każdy wie że trzeba je zasiać i ich doglądać.
Chwast wyrośnie wszędzie i bez naszej uwagi.
Trudniej dom zbudować niż go zburzyć, trudniej pieniądze zarobić niż je stracić. 
Trudniej chodzić na siłownię i dbać o zdrowie niż zapuścić się przed tv.

To co nie dobre jest łatwe, bo łatwiej się nachlać niż wziąć odpowiedzialność, 
łatwiej wziąć rozwód niż zawalczyć o małżeństwo, łatwiej uciec niż porozmawiać,
łatwiej obejrzeć kolejny odcinek serialu niż przeczytać coś dobrego.

Mój idol mówił:

"13 Wchodźcie przez ciasną bramę, bo przestronna brama i szeroka ta droga, która wiedzie do zguby, a wielu jest tych, którzy przez nią wchodzą. 14 Jakże ciasna brama i wąska droga wiodąca do życia! Nieliczni są ci, którzy ją znajdują." Mt 6,7

Kochani, poważnie, od dziś nie korzystajmy z pilota, nie bądźmy pokoleniem nie zdolnym do poświęceń. Cierpliwości i odwagi, życzę sobie i wam.

SB

środa, 8 listopada 2017

Fit czy kit?


Pixabay


Stoję w kolejce w aptece, rozglądam się po regałach i czytam o kolejnych atakach grypy... Nagle w kącie pola widzenia dostrzegam znajomą twarz. Oglądam się dyskretnie by nie wywołać dziwnych podejrzeń i moim oczom ukazuje się Ewa Chodakowska! 

Wypchnąłem klatę do przodu, kaloryfer podniosłem z kolan i myślę sobie... Długo kurna na bezdechu nie wytrzymam! 
Spoglądam jeszcze raz i cała magia prysła, to kartonowa reklama Pani Ewy! 
Mogę wrócić do poprzedniego stanu i zaczerpnąć powietrza. Kupiłem co chciałem i wychodząc obciąłem wzrokiem Panią Chodakowską jak komornik telewizor. 

Taka myśl mi się natknęła i od razu tłumaczę. Nie jestem wrogiem fit i naprawdę szanuje wysiłek Pani Ewy i innych jej podobnych. Mi się nie chce i dupa z tego powodu mnie nie boli. Ale proszę was kochani, czy tak wygląda prawdziwe życie?! 

Drogie Panie, to zwłaszcza was się dotyczy, ja naprawdę rozumiem że każda z was chce być od dziecka podziwiana, ważna dla kogoś, kochana itd. Ale czy tak wygląda prawdziwe życie?!  Czy ludzie z bilbordów, wystaw galerii handlowych, reklam i gazet wyglądają tak na co dzień? Pomijam retusze i inne ulepszacze. Przecież świat gdzie wstaje się do roboty, płaci rachunki, odrabia z dziećmi lekcje, po raz kolejny prosi męża by układał po sobie ubranie nie ma wiele wspólnego z tym co widzimy na plakatach!

Nie dajmy się nabierać na to z dwóch powodów, jeden bardzo oczywisty to brak pogody w serDuchu. Proszę was, można nabawić się kompleksów jak się za dużo na oglądamy kolorowej prasy. Mężczyzn boli jak ktoś ma szybsze auto albo większy tv. 
Po drugie, jak się mocno wkręcę w ten obłęd to tracę kasę, czas i energię a i tak zawsze wybiorą młodszą... Nie bierzmy w tym udziału bo to pogoń za króliczkiem, wyścig bez mety. 

Zadanie terapeutyczne, wychodzisz z domu i po napotkaniu bilbordu z kaloryferem w miejscu brzucha pokazujesz środkowy palec i mówisz Fuck Off !!! Nie dlatego że boli dupa, ale dlatego że od dziś mam dystans do siebie. 

Miłego kochani, SB 

sobota, 28 października 2017

Przyjaciel czy wróg?

Pixabay


Już wspominałem o tym że kłamstwo niemal zawsze a może zawsze wybiera dwa kierunki, skrajne kierunki.
Ja jestem zajebisty a ty beznadziejny, lub ja jestem beznadziejny a ty taki fajny. 
Jeżeli to Ci się wydaje obce to poczytaj to w liczbie mnogiej i przełóż na życie codzienne grup społecznych.
Począwszy od małych: Ci z tego osiedla to kretyni, za to my... 
Kiedy chodziłem do pracy na dwie lub trzy zmiany to bardzo często powstawała rywalizacja między brygadami. Każdy był najlepszy a jak coś było spieprzone to zawsze była to wina tych z tamtej zmiany szefie!!! Znasz to?

Zauważ co się dzieje kiedy wyrażasz pogląd polityczny zgodny z doktryną jakiejś partii. Weźmy dwie największe, kiedy mówię że PO coś debilnego zrobiło jestem postrzegany jako głupi pisor, kiedy mówię że i PiS czasami rąbnie coś takiego że tylko głowę spuścić można to atak z drugiej strony. Oczywiście to nie partie a konkretne osoby popełniają błędy i świadomie działają na szkodę ale wiecie o co chodzi.

Najlepiej u cioci na imieninach wchodzi się na tematy moralno-duchowe. Jak rozmówca ogarnięty to mimo różnych poglądów rozmowa kończy się w dość przyjaznej atmosferze, jak nie to jestem wewalony do worka z zaciemionymi katolami. Ja na przykład o aborcji w całkowitym oderwaniu od wiary bo przecież nie trzeba wierzyć by bronić życia a dostaje "Twój Bóg i tak nie istnieje" no proszę!!! 

Kłamstwo niemal zawsze wybiera skrajne kierunki. Oczywiście prawda nie zawsze leży po środku, czasami wybieramy środkową drogę nie dlatego że tam jest prawda a dlatego że tam bezpieczniej, nie narazimy się na konfrontację. Ja uważam że w sprawach najważniejszych należy trzymać się prawdy nawet jeżeli wydaje się ona skrajna na pierwszy rzut oka. Tak po prostu, dla wspólnego dobra.
Czynny alkoholik stoi po jednej stronie barykady, trzeźwiejący po drugiej. Nie jestem wrogiem alkoholu (tu też bywam do takiego worka wrzucany tylko dlatego że nie piję) nie mówię że alkohol jest zły ale nie pcham się w paszcze lwa. Nie unikam na siłę zakrapianych spotkań ale jak ktoś patrzy z boku to może pomyśleć że moje życie musi być niezwykle nudne.

Więc czasami nie można być poprawnym politycznie i wybrać bezpieczny środek, zawsze należy skupić się na konkretach i stać za prawdą i wspólnym dobrem. Nie było by żadnego strajku, rewolucji czy powstania gdyby ludzie zawsze wybierali środek. Jednak nie dajmy się zwariować.

Skąd to się bierze? Z kilku rzeczy, właściwie trzech:

1. Myślimy że świat jest czarno-biały. Nie nie jest! To znaczy się jest ale nie tak jak się wydaje na pierwszy rzut oka. Każdy uczynek, każde wypowiedziane słowo, każda myśl a więc w konsekwencji wszystko co na świecie mamy ma zawsze dwa źródła. Miłość lub pycha. Naprawdę, jeżeli poddasz analizie własne najważniejsze decyzje decyzje i błache zachcianki to dojdziesz do jednej z dwóch rzeczy. Albo Tobą kierowała miłość albo pycha.

Weź jedno działanie w dwóch przypadkach. Sam bywam dość gwałtowny, kiedy ryknę na dziecko wybiegające pod auto to co mną kierowało? Przecież krzyczeć to coś strasznego prawda?
No raczej miłość do tego dziecka, nie było czasu na tłumaczenie to zatrzymuję je gwałtownie prawda? 

A kiedy wydrę się na nie przy stole bo widelec spadł to czy miłość mną kieruje czy jednak pycha? Mam gorszy dzień i wyżywam się na mniejszym od siebie. 
Na szczęście przez całe moje życie dokładnie takich sytuacji było niewiele ale pokazują one dwa źródła działania. Takich przykładów można by dać więcej ale nie czas na to teraz, pomyśl proszę w ciągu najbliższych dni o własnych motywach, oczywiście super jakbyś to zawsze praktykował. Jednak w pierwszym rozumieniu świat nie jest czarno-biały. Pamiętaj że między kochającym rodzicem a skrzywionym tyranem są tysiące innych postaw. To co jest w systemie nauczania gdzie nauczyciel nie może kompletnie nic a dzieciak całkowicie wszystko to druga skrajność tego czego próbowano uniknąć, czyli całkowitej władzy nauczyciela i żadnej ucznia. Ktoś chciał wnieść nowoczesną ustawę a wyszedł taki sam bałagan jak był tylko dlatego że większość ludzi patrzy na świat zero-jedynkowo. A on taki jest tylko w intencji, prawda że wszystko zaczyna się zawsze od intencji ale większość z nas nie skupia się na intencji a na tym co widać.

2. Przynależność do grupy.

Kolejna rzecz to potrzeba przynależności do grupy społecznej, od podwórkowego czy szkolnego "gangu" przez partie, wyznania, czy zainteresowania. Wszyscy wiemy że grupa jest silniejsza niż jednostka, pojedynczą trzcinę łatwo złamać ale kiedy jest ich więcej to można łodzie z niej budować. 
Czasami też aby nie być wykluczonym z jakiejś grupy działamy wbrew sobie. Wielu młodych robi głupie rzeczy pod presją wykluczenia. To takie działanie na pierwotnym instynkcie wykluczenia ze stada. Uważam że większość młodych bierze dopalacze bo taka presja się wytworzyła. Jak nie wezmę to uznają mnie za frajera, kiedy myśli tak 8 na 10 osób to mamy 8 osób które robią coś czego nie chcą bo uwierzyli w coś co całkowicie mija się z prawdą. Kłamstwo w grupach jest bardzo skrajne, my jesteśmy zajebiści a wy nie! Oczywiście znowu należy skupić się na faktach a nie na emocjach. Na przynależności do grupy działają też upolitycznione media i marketing.

Na przykład jakaś stacja tv która "kibicuje" konkretnej osobie mówi że na "ich" kandydata głosują ludzie z wyższym i średnim  wykształceniem i ponad przeciętnymi dochodami, natomiast na konkurenta ludzie z podstawowym i zawodowym i uboższym portfelem. 
Taki pierdół ale ziarno zostaje zasiane i część ludzi to łapie, no nie zagłosuje na tamtego bo nie chce znaleźć się w grupie drugiej! Kochani wiem jak to brzmi ale to nie fantastyka a polityczny PR a wiec 

"Działalność, polegającą na kierowaniu strumienia towarów i usług od ich producenta do konsumenta lub użytkownika (...)Tym samym należy pamiętać, że wyborców traktuje się jako konsumentów, przede wszystkim jako konsumentów informacji politycznych."
Statystyki też łatwo naciągnąć bo ja i mój pies mamy statystycznie po trzy nogi...

Marka której udaje się stworzyć grupę społeczną staje się kultowa a więc niemal bezcenna, takim przykładem jest Apple czy McDonalds i tysiące innych.
Dlatego zawsze kochani namawiam do krytycznej analizy (nie mylić z chamskim hejtem)


3. Racja jest jak dupa, każdy ma swoją.

To niestety też jest częste bo nie trzeba nawet należeć do jakiejś grupy by sądzić ludzi na tych dobrych i tych złych... Kiedy się uczysz, czytasz, analizujesz zaczynasz coraz mniej wiedzieć. To znaczy obiektywnie wiesz coraz więcej ale z każdą odpowiedzią pojawiają się kolejne pytania. Zaczynasz nabierać dystansu do siebie i świata, stajesz w prawdzie o sobie a więc w pokorze. Kiedy masz dużą wiedzę to wiesz również że jeszcze bardzo dużo nie wiesz, więc jesteś ostrożny w osądzaniu. 

Z drugiej strony mamy kogoś kto się nie chce uczyć a myśli że wie wszystko. Jak przychodzi ktoś nowy do pracy i zaczyna opowiadać gdzie nie był i co nie robił to wiem że maksymalnie za tydzień okaże się że w dupie był i gówno widział. No niestety ale 99% przypadków się potwierdza, podobnie z trzeźwieniem, kiedy ktoś nie pije dzień lub dwa i mówi że nie wypije już nigdy bo tak kocha żonę że dla niej zrobi wszystko to daje takiej osobie maks 3 miesiące, niestety też mam często racje...

Mądrość ludowa mówi: "Pies co dużo szczeka nie gryzie" , "Krowa co dużo muuuuczy nie daje mleka" jak widać powinniśmy się więcej od naszych dziadków uczyć. 

Więc jeżeli uważasz że zawsze masz rację to na pewno jej często nie masz. 
Oczywiście wiem że większość z nas powie że tak nie uważa ale w momencie krytykowania naszego postępowania czy osoby wychodzą bukiety... Sam się też na tym łapię. 

Kochani, zawsze będę patrzył na świat przez zabarwione szkło. Farbą są moje doświadczenia. Kiedy mam w sobie dużo pokory jestem w stanie patrzeć na innych przez odrobinę mniej zabarwione szkło ale jednak zabarwione. Abym mógł kogoś ocenić obiektywnie musiałbym spełnić dwa warunki:

1. Przejść dokładnie jego drogę!
2. W jego butach!

To jest właśnie fenomen grupy wsparcia, wszystko jedno czy AA, czy rodziców po stracie dziecka, czy miłośników aut VW Golf. W grupie wsparcia wszyscy mają podobną albo taką samą drogę i buty więc oceny i porady są bardzo trafne. 

I takich, konstruktywnych grup wam wszystkim kochani życzę :-) 

Miłego Sylwek

sobota, 21 października 2017

Tato a wiesz co...

Pixabay


Robię stół, taki duży drewniany stół. Zostało mi trochę materiału z dachu i kilka ponad 30-sto letnich desek. Konstrukcja gotowa, szlifuje blat. Przychodzi do zakurzonego garażu moja córka. Wiem to bo z pod dźwięku radia i szlifierki słyszę dość wysokie: Tato! Tato!
Myślałem jak to z ignoruje to da mi dokończyć bo jestem w transie.
Młoda jednak nie odpuszcza... Tato! Tato!

Wyłączam narzędzie, ściszam radio i pytam o co chodzi.

- A wiesz, w szkole jeden chłopak mnie zaczepia i mówi do mnie tak i tak...

Hmmm, pomyślałem. Poważniejsza sprawa, nie spławie jej bo może przestanie chodzić do mnie po rady. Jako samiec alfa, w sumie jako jedyny samiec w tej pięcioosobowej rodzinie stanę na wysokości zadania. Otrzepałem się z kurzu, usiadłem i tłumaczę jej.

- Nie przejmuj się, to najlepszy sposób, zignoruj go a jak będzie za dużo to sobie nie daj.
Mówię tak jeszcze chwilkę po czym córka mi przerywa.

-Ale tato, po co ty mi to wszystko mówisz? Ja to wszystko wiem! Ja się wcale tym nie przejmuję! Tak Ci po prostu to mówię.
Po czym obróciła się na pięcie i wyszła z garażu do własnej zabawy.

Siedzę jak kołek w zakurzonym garażu, w tle słychać radio a w mojej głowie myśl:
-Oho, córka mi dorasta, zaczyna mówić po to by powiedzieć...

To nas kochani różni. Mężczyzna mówi by informować, dlatego statystycznie mówi mniej. Ze swej natury też chce rozwiązywać trudności. Od dziecka psujemy zabawki po to by je naprawiać a nie psuć. Dziewczynka lalkę przytula a chłopak jest ciekaw jak ma zamontowane oczka, że zamykają się kiedy ją kładzie...

Panowie, to jest dla nas jedno z największych wyzwań, coś czego nie rozumiemy. Wysłuchać, przytulić i powiedzieć będzie dobrze.
Panie, zrozumcie też że przeciętny facet nie mówi o wszystkim bo ma coś do ukrycia. Mówi tylko o rzeczach dla niego ważnych.

Miłego dnia :-) SB