poniedziałek, 26 września 2016

Pierwsze miesiące w trzeźwym życiu - moje świadectwo część 2



Pixabay
To druga część mojego świadectwa z pierwszych miesięcy abstynencji i ścieżki trzeźwienia. Fragment książki "Jak zrobiłem z piekła raj" :-) 

"(...) Przeczytałem zalecenia. Jeśli chcę zmian, to muszę zacząć robić
większość rzeczy dokładnie na odwrót, najprościej tak to mogę
powiedzieć. Zacząłem stosować się do zaleceń bez negowania ich.
Przez pierwsze dni i tygodnie wypiłem hektolitry wody, soków
pomarańczowych i pomidorowych, jadłem witaminy i minerały
w różnej postaci. Trzeba było uzupełnić ogromne ubytki
w organizmie.

Niesamowite. Po latach odkryłem, że jedzenie ma smak, jest
przyjemne, dobrze się po nim czuję, oczywistość? Dla mnie wtedy
to nie było takie oczywiste.
Szukałem zajęć, żeby nie myśleć o piciu. W kilka dni skosiłem
z hektar trawy u mamy i sąsiadów. Jakie było zdziwienie,
gdy nie chciałem zapłaty.

Skupiałem się na tym, co robię, miałem czas na filmy, na to,
by grać na konsoli i w ogóle już teraz naprawdę korzystać z życia.
Zacząłem robić rzeczy, które sprawiają mi przyjemność,
a nie rzeczy, które sprawiały, że tak mi się wydaje. Oto różnica
między prawdą, a myślą.

Żona z córką mnie odwiedzały i już po kilku dniach małżonka
stwierdziła, że zupełnie inaczej wyglądam. Moja skóra
zbladła i nabrała zdrowego koloru. Byłem ogolony, uczesany
i dobrze ubrany. Najważniejsze – coś się pojawiło w oczach.
Tam, gdzie była tylko duża pustka, pojawiły się oznaki duszy,
życia.

Warto zastosować się do kilku zaleceń. Większości z nich
nie wymyśliłem. Otrzymałem je na początku, więc podaję
je dalej. Na bazie własnych doświadczeń opowiem na co warto
zwrócić uwagę.
Była to kwestia wyboru, nie musiałem tego robić, stosować
się do zaleceń. Ostatecznie mogłem pić dalej. Oznaczałoby
to jednak mnóstwo cierpień i pewną śmierć. Śmierć fizyczną.
Duchowo już dawno byłem trupem.

Żona, córka i rodzina przeżyłyby to na pewno bardzo, ale
po czasie i tak by sobie ułożyły życie, nawet gdybym jeszcze
„żył. Przeraził mnie ten scenariusz. Miałem już szczerze dość
tego snu, to nawet pomyje życia nie były! 
Wszedłem na nowy teren, nieznaną mi przestrzeń, zalecenia posłużyły mi za mapę.
Mapę życia. Zalecenia te stosuję do dziś, nie zawsze z taką starannością
z jaką bym chciał, ale staram się. 

Na początku drogi im więcej tym lepiej. Nie negowałem ich, nie zastanawiałem się,
czy są prawdziwe, czy nie. Zaufałem im z doskonałym skutkiem!
Oto kilka z moich doświadczeń:

Nie ma alkoholu w moim domu, nikt go nie
przynosi, a ja nie testuję silnej woli.

Tak, wiem, że dla chcącego nic trudnego. Jak chciałem, to
spod ziemi wyciągnąłem picie, jednak im bardziej sobie utrudnię
dotarcie do butli, tym lepiej. W kryzysowej sytuacji taka
trudność może dać mi kilka chwil na przemyślenie, na telefon
do kogoś zaufanego, na przeczytanie listy zysków i strat (zysków
jakie daje mi niepicie i na drugiej stronie kartki, strat jakich poniosłem
podczas picia. Zawsze warto ją mieć przy sobie lub pisać
w kryzysowej sytuacji)).

Poza tym, skoro nie chcę pić, to nie potrzebuję alkoholu
w domu. Znajomych też nie będę częstował u siebie, bo to kolejna
część zalecenia. Spotkałem kiedyś po kilku tygodniach kolegę
ze szkoły średniej. Padła propozycja spotkania się u mnie,
powiedziałem, że nie ma sprawy, ale nie popijemy. Odpowiedział,
że przecież nie chce się nawalić, że łykniemy po kilka piw.

Nie kolego, odpowiedziałem. Zakończyłem „karierę” z piciem.
Kolegami możemy być nadal, ale bezalkoholowymi. Cóż, spotkaliśmy
się dopiero po dwóch latach. Tak długo dojrzewał do tej
decyzji, inni wcale do niej nie dojrzeli a jeszcze inni zaakceptowali to.
Z drugiej strony, nie dziwię się im. Jestem przecież „nawrócony”, „frajer”. 
TO NIC, to ich opinia, nie moja!

Może tak być, że ktoś z domowników pije nałogowo lub nie,
ale nie szanuje mojego zdania. Rozmowa z taką osobą może pomóc.
Zaproponowanie przeczytania zaleceń (tych czy innych),
może rozmowa z terapeutą pomoże, być może będzie to autorytet
dla takiej osoby. 

Ze mną też wielu ludzi się nie liczyło na początku,
a część tego nie robi do dziś. Gadaj, se gadaj, słyszę. Zawsze
można zapytać „własnej” grupy wsparcia co można zrobić.

Czuję, że żyję. Poznałem mnóstwo wspaniałych, ciekawych,
rozrywkowych ludzi. Jestem wdzięczny za stare znajomości.
Będę o nich pamiętał, ale nie mam za czym tęsknić.

Moje dotychczasowe doświadczenie z alkoholem uświadomiły
mi, że nie jest on mi obojętny, że z nim nie wygram, więc nie
chcę kusić losu. Testować też nie chcę, NIE MA SILNEJ WOLI, ONA
NIE ISTNIEJE. Jest tylko świadomość. 
Jestem świadom, że nie wygram z nim. To zawodnik nie z mojej kategorii wagowej, 
zmiecie mnie jak tir osobówkę z drogi!

„Poleciały” wszystkie gadżety związane z piciem.

Trochę tego było, ale po co dziecku smoczek, skoro już nie
cyca. Chcę zmian, robię dokładnie na odwrót również w tym
przypadku.
Różnej maści otwieracze, kufle, kieliszki, zwykłe i ozdobne,
akcesoria do przechowywania alkoholu. To nie jest już potrzebne!

Zamknąłem furtki. Nie mam pewności, nie będę jej miał, ale teraz
nie chcę pić, więc nie potrzebuję akcesoriów przypominających
przeszłość. 

To nic, że zestaw drogich kieliszków był prezentem.
Ten, kto mi je dał, ucieszył się, że biorę się za siebie. Sam bardzo
się raduję, gdy widzę, że ktoś postanawia iść tą ścieżką. Jeżeli
ktoś nie zrozumie to nic, nie musi.

Pamiątka. A po czym? Po piekle. Dzięki, ale nie mam za czym
płakać. Wziąłem głęboki wdech i po wszystkim.

Nie tylko przedmioty mogą przypominać o „wyłączniku”,
miejsca również.

Wracają wspomnienia. Znaczna część „problemów” dzieje się
w obrębie myśli. To one są jak bomby ukryte w środku, a miejsca
czy sytuacje są jak zapalniki. Mogą otworzyć furtki, przez
które jest powrót do picia. Dlatego warto unikać tych miejsc.

Sklepy, bary, krzaki i wszystkie inne, których byłem bywalcem
wraz z butelką. Wolę uniknąć miłych wspomnień, bo nie oszukujmy
się, i takie były, jednak w znikomej proporcji do tragedii,
których doświadczyłem.

Kiedyś tam, gdzie był alkohol byłem ja. Teraz jest na odwrót.
Alkoholizm to oficjalnie choroba! Jeżeli jestem chory, na
przykład na grypę, mam gorączkę to nie łażę po deszczu czy
mrozie bez ubrania, nie robię przewiewu w domu, nie stoję przy
otwartym oknie w bieliźnie. Skutki takiego zachowania będą
oczywiste.

Sam wybrałem się z żoną dopiero po kilku miesiącach do restauracji,
gdzie podawano między innymi alkohol. 
Na zabawy chodzimy, ale bezalkoholowe, organizowane przez ludzi z podobną
przypadłością.

Po dłuższym czasie (co dla każdego może być innym okresem),
widok alkoholu stał się dla mnie mniej wyraźny, ale NIGDY
ALKOHOL NIE BĘDZIE MI OBOJĘTNY! Nie chodzi o to, by żyć pod
parasolem, takie zachowanie może się okazać równie niebezpieczne
jak chodzenie na krawędzi przepaści. 

Może się okazać,
że po wyjściu spod parasola, byle spotkanie z alkoholem może
mi dokopać, jednak nie ma silnej woli, więc lepiej nie próbować
takiego treningu. To zbyt silny wyzwalacz na częste kontakty.
Kiedy jeszcze siedziałem we własnym piekle,
to zostawałem na imprezach do końca. Póki był
alkohol, byłem i ja. W raju jest ciut inaczej

Na wesele przyjaciół poszliśmy z żoną po trzech latach abstynencji,
wcześniej odmawialiśmy takich imprez. 
Na urodziny, gdzie wiem, że będzie alkohol, idę dzień przed lub po, ewentualnie
przed rozpoczęciem picia. 
Zawsze mówiłem, że mi to nie służy, daję im porównanie żeby to zobrazować:

Byłeś kiedyś jako kierowca na super imprezie, widziałeś jak się
wszyscy bawią? Jak się czułeś? (…) No właśnie, a ja tak będę się
czuł jeszcze tydzień po…
W większości nikt już nie namawiał, a jeżeli tak, to dziękuje
za gościnność, proszę o zrozumienie i wychodzę. 
NIKT POZA MNĄ NIE MUSI MNIE ROZUMIEĆ! Oczywiście ja też nie muszę
rozumieć własnych działań, ale jak dotąd takie podejście kończyło
się katastrofą.

Z upływem czasu trochę mniej reaguję na alkohol, jednak nadal
jakoś reaguję. Po weselu przez kilka dni czułem się źle, miałem
nawet kaca! Tak zdarza się czasami, ale jest to oznaka głodu. 
Kiedy pojawia się chęć wypicia alkoholu, to piję bardzo dużo wody
czy soków. Zawsze mija. 

Bywają czasami sytuacje wyjątkowe, na przykład ślub dziecka czy innej ważnej dla mnie osoby. Może być to jeszcze jakaś inna wyjątkowa okoliczność, naprawdę wyjątkowa.
Ważne, żeby tych wyjątkowych sytuacji nie było tak dużo jak kiedyś. 

Więc jeżeli już muszę, to warto „zabezpieczyć sobie teren”.
Zawsze wypijam sok do końca, bo nie chcę pomylić szklanek
i trafić na „minę”. Jestem umówiony z kilkoma osobami z AA czy
terapii, do których mogę zadzwonić, pogadać jak będzie mi źle.

Osoby, z którymi idę na przykład żona, wiedzą, że jak będę się
czuł niepewnie to wychodzimy. Oczywiście unikam potraw z alkoholem,
miałem kiedyś taką sytuację, że nie chciałem zjeść
tortu weselnego. Kilka osób nalegało żebym sobie nałożył, byli
to jednak ludzie, którzy nie wiedzieli o mojej „alergii” na alkohol,
dlatego zawsze warto mówić.

Kolejny etap walki, to dobrze przygotowany wypoczynek
następnego dnia. Spacer, rower, krótka wycieczka. Tak, żeby się
czymś zająć. Warto zaplanować sobie kolejny tydzień po takim
spotkaniu z alkoholem. Mogą to być również spotkania z AA.

Tak czy inaczej, są to naprawdę ekstremalne sytuacje. Całej
reszty należy unikać.
Tak jak już mówiłem, widok alkoholu to zapalnik, wyzwalacz.
Nie robię zakupów w sklepie, gdzie sprzedaje się alkohol.

Jak jeszcze paliłem, to papierosy kupowałem w innym sklepie.
Ogólnie tam, gdzie jest sporo alkoholu, tam bywam rzadziej
lub wcale. Jak już musiałem wejść do takiego sklepu czy baru,
to zwyczajnie unikałem kontaktu wzrokowego czy węchowego
z alkoholem.

Wszelkie trunki bezalkoholowe

to też silne wyzwalacze.

Jak nie chcę pić, to dlaczego miałbym udawać, że piję? Wiem,
że skończyć się to może bardzo źle. Jako dziecko czułem się dorosły,
gdy dostałem lampkę bezalkoholowego szampana. Teraz nie
skończyłoby się na takim poczuciu, bardzo szybko chciałbym więcej
i więcej. 

Kiedyś patrzyłem na to, ile piwo ma „prądu”, „sikaczy”
poniżej pięciu oczek nie brałem. Dzisiaj byłoby tak samo. Nie wolno
celebrować alkoholu w żadnej postaci. Nawet bezalkoholowej.

Uniwersalna waluta działająca w obie strony.

Wszelkie zbiórki pieniędzy i tym podobne, oddelegowałem.
Po rozpoczęciu trzeźwienia zmieniłem pracę, byli w niej ludzie,
którzy pili. Oczywiście, były prośby, abym szedł do sklepu
po alkohol. Odmawiałem. Panie/panowie, wypiłem swoją rzekę,
teraz nie piję, więc nie biorę udziału we wszystkim, co ma związek
z piciem. 

Ogólnie spotykało się to ze zrozumieniem. Bywały
docinki, jednak nie bolały bardzo, bo przecież kiedyś byłem
identyczny. Sam się śmiałem z „niepijących ciot”, dzisiaj rozumiem
i jednych i drugich.

Pewnego dnia koledzy wspominali jakąś imprezę z weekendu,
postałem, posłuchałem, ba, nawet się przyłączyłem do rozmowy.
Powspominałem własne imprezy, a było co opowiadać.
Co się stało później? Dopadł mnie głód, pojawiło się zdenerwowanie,
suchy kac i inne dolegliwości. Na szczęście wyciągnąłem
z tego lekcję. Dzięki temu, że jestem trzeźwy, mogę obserwować
to, co się ze mną dzieje, a UCZENIE SIĘ NA WŁASNYCH BŁĘDACH
TO JUŻ BARDZO DUŻO!

Jak kolega czy koleżanka ma wypite, to lepiej nie rozmawiać
lub jak najszybciej tę rozmowę uciąć. 

Ogólnie dwóch pijanych,
nie wiedzieć czemu, ale się dogada. Jeden trzeźwy a drugi pijany
się nie dogadają, więc po pierwsze, taka rozmowa mija się
z celem, a po drugie, jest to kolejny wyzwalacz.

Kiedyś bardzo mało jadłem.

Działo się to z dwóch powodów. Po pierwsze, jak nie miałem
wypite, to mi nic nie smakowało. Najpierw trzeba było wypić,
a zjeść to się zawsze coś zje, powtarzałem w głowie. Po drugie,
jak już miałem wypite, to nie chciałem tracić miejsca w żołądku,
po za tym stałbym się śpiący, a przecież trzeba było jeszcze
zapas zorganizować.

Teraz jest na odwrót, gdy jestem najedzony, jestem spokojny,
mam siłę do działania i zwyczajnie dobry humor, a najważniejsze,
chęć łaknienia alkoholu jest bardzo mała, kiedy mam
pełny żołądek.

Smak alkoholu to bardzo silny wyzwalacz.

U lekarza bywałem po chorobowe, na kacu czy też wstawiony,
a nawet jedno i drugie naraz. Odkąd przestałem pić, chodzę bardzo
rzadko, niemal wcale. A jednak byłem kiedyś przeziębiony,
doktor mnie zbadał, a gdy przepisywał mi leki poprosiłem, żeby
nie były z alkoholem i/lub innymi podobnymi środkami wpływającymi
na świadomość, bo jestem uzależniony. Jaką ja dumę poczułem.
I ten szacunek w spojrzeniu lekarza…

Podobnie jest z jedzeniem. Cukierki, ciasta, potrawy mięsne
czy inne. Nie chodzi o to, że nawalę się na przykład cukierkami,
prędzej bym zwymiotował od przejedzenia, niż coś poczuł, ale
sam smak może przywołać wspomnienia. 

Mniej więcej po roku abstynencji wpadłem na taką „minę” w postaci cukierka z alkoholem.
Miałem wrażenie jakby mi się ziemia zarwała pod nogami,
gdy poczułem alkohol. Bardzo nieprzyjemnie, na szczęście
skończyło się tylko na tym.

Planowanie dnia jest również ważne.

Dobrze, jeżeli zajęcia są rozłożone tak, by się nie przeciążać,
ani nie nudzić (tak naprawdę nuda to złudzenie, brak zainteresowania
chwilą obecną, czyli jej nie akceptacją. Zawsze się coś
dzieje, nie zawszę chcę widzieć).

Poza pracą mam czas dla rodziny. Również, co bardzo ważne:
czas dla siebie, na uprawianie hobby, ale też na rozwój osobisty.
Dość szybko złapałem bakcyla. Zauważyłem, że wszystko zaczyna
się ode mnie. Jeżeli ja mam poukładanego ducha, to reszta
dzieje się sama. 

Tak naprawdę nie zabiegałem o to, by odzyskać
zaufanie rodziny, znaleźć dobrą pracę, kupić kilka ważniejszych
rzeczy. Rozwijałem się, przede wszystkim własną pogodę ducha.
Reszta działa się sama, przy okazji życia. Nie jest to łatwa sztuka,
zwłaszcza na początku, ale naprawdę warto. 

Z rzeczy i spraw ważnych i ważniejszych, zawsze staram się wybierać trzeźwość
i rozwój świadomości. Jak będę pijany, to nie będzie czego poprawiać
i zbierać.

Terapia, spotkania AA, literatura rozwoju osobistego, grupa
wsparcia, wszystko to jest bardzo ważne. Pamiętam, jak trafiłem
pierwszy raz na terapię, do grupy początkującej, gdzie każdy mówił
o własnych doświadczeniach. Co się ze mną wtedy działo…
W końcu ktoś mnie rozumie, ja rozumiem innych.

Widzę, że nie jestem pępkiem świata. Słucham innych, a od każdego coś mogę
wziąć. Sądzę, że podczas czytania mojego pobytu w piekle, poczułeś
chociaż troszkę to, o czym teraz piszę. Grupa wsparcia
jest potrzebna do końca tego życia.

Po pierwsze, utrzymuję kontakt z osobami, które w stu procentach
wiedzą o czym mówię. Słyszę, że ludzie napotykają
trudności, a mimo to są trzeźwi. Daje mi to poczucie, że jednak
można. Gdy ja pomagam, głównie słowem i doświadczeniami,
to to samo do mnie wraca.

Wiem, że wydaje się to fantastyczną opowieścią, zwłaszcza na
początku. Jak usłyszałem, że terapia, którą podjąłem, ma trwać
dwa lata, nie sądziłem, że dam radę. Dzisiaj bym ją chętnie powtórzył,
chociaż mam nadzieję, że nie będę potrzebował. 

Pod koniec terapii zrozumiałem siłę, jaką daje grupa wsparcia. Pomyślałem,
że zaraz skończy się przygoda życia. I co dalej?
Postanowiłem z kolegą założyć taką grupę w okolicy. Przez
pierwszy rok siedzieliśmy sami, wyglądało to co najmniej dziwnie.
Dwóch facetów siedzi przy zapalonej świecy (tradycja AA) w piątkowy
wieczór… 

Dzisiaj liczba członków jest już spora, ale nie
to jest najważniejsze, bo nawet dwóch to też grupa. O ile alkohol
trzymam jak najdalej od siebie, to takie grupy i ludzi jak najbliżej.
Na początku „przynosiłem” na spotkania tylko ciało, duch
pojawił się później. Aktywność na tym polu naprawdę pomaga,
ułatwia życie. Poza tym sam, nie jestem w stanie wszystkiego
zrozumieć. Przecież pod koniec picia wiedziałem, że demoluję
wszystko. Na kacu moralnym przyrzekałem, nigdy więcej! Ale
to i tak nic nie dawało, piłem dalej. Potrzebny jest duch zrozumienia,
drugi człowiek. Taki, który mi powie, że „mam coś
na plecach”. Czy to z punktu widzenia choroby, czy też ducha.

Sporo jest programów i działań pomagających we wzroście,
ważne, aby wybrać kilka najlepszych dla siebie i korzystać.
Mogą się pojawić tłumaczenia typu: nie mam czasu, nie pozwala
mi ktoś/coś… Kto jak kto, ale alkoholicy tak jak wszyscy uzależnieni,
są wybitnie kreatywni w osiąganiu upragnionego celu...

Pytanie czy chcesz?  

Zainteresuje cię to : Metoda trzy punktowa i to Ewangelia św. Łukasza

piątek, 23 września 2016

Pierwsze miesiące w trzeźwym życiu - moje świadectwo część 1


Pixabay

Zainspirowany pytaniem pewnego Pana z którym koresponduje postanowiłem się podzielić z Wami własnym świadectwem z pierwszych miesięcy trzeźwienia. Po co? Od pierwszego dnia kiedy przestałem pić minęło ponad 7 lat. Na dzień dzisiejszy mam sporo wad, nawet SPORO ;-) Jednak bilans jak sądzę przeszedł na pozytywną stronę mocy. 
Ogólnie radzę sobie dobrze i mam tego świadomość :-) Czy jestem pyszny? Bywam, sporo udało mi się oczywiście dzięki łasce Bożej i ciężkiej pracy z listy marzeń odhaczyć. 
Kiedy sam przypomnę sobie siebie z czasu pijaństwa to wierzyć mi się nie chce jak na to patrze... Co dopiero osoby trzecie? Czy moje trzeźwienie było od początku usłane różami? Może nie cierniami bo wiem że mają ludzie jeszcze ciężej ale kaktus, czy pokrzywa leżały po drodze ;-) 

Pierwsza rzecz jaką chcę powiedzieć to to że moja droga była przepełniona chęcią bycia trzeźwym. Były gorsze dni czy chwile gdzie pojawiła się na początku myśl o wypiciu jednak miałem już dość bycia na rauszu. 
Więc tak:

Pierwszego dnia kiedy wstałem na ciężkim kacu zapaliłem papierosa i wypiłem butle wody. Polazłem na działkę z myślą zaraz pójdę do sklepu
Jednak wiedziałem że mam za 6 godzin spotkanie z terapeutą. Żona umówiła nas z nim na 14:00 i albo pójdziemy tam razem albo koniec. Przecież kochałem tę kobietę, zabiegałem o nią już w liceum! A ja? Wszystko straciłem i miałem już dość! Jedno piwo mi nie pomoże! Wiem jak się to skończy, jak zwykle... Nie! Kurwa nie! 
Z takimi myślami wyciągnąłem kolejną butle wody i... kosiarkę do trawy... Skosiłem ogródek, skacowany pokręciłem się to tu ta tam cały czas odrywając myśli od butli. Jak? Kiedy się pojawiały to nie wyrzekałem się ich ale subtelnie skupiałem uwagę na czym innym. Trochę jak ktoś palnie coś niezręcznego w towarzystwie, na przykład bąka... Nie skupiając się na tym kontynuujesz rozmowę lub zajęcie ;-)

Kiedy pojechaliśmy do terapeuty okazało się że nie była to taka straszna sprawa jak by się wydawało na początku, jak zwykle z reszta, potwór w myślach jest zawsze straszniejszy od tego w rzeczywistości... Otrzymałem kartkę z zaleceniami które pomogą mi utrzymać abstynencje i do zobaczenia za tydzień...
Wróciłem do domu z dzieciństwa (żona z oczywistych powodów nie chciał mnie jeszcze przyjąć do domu co było z resztą dla mnie katalizatorem kiedy wywaliła mnie z mieszkania dzień wcześniej)

Co robić? Polazłem na spacer omijając sklep po drodze w którym byłem klientem... Nie unikałem go jak ognia ale nie pchałem się tam gdzie piłem. Zerwanie z alkoholem zawsze porównuję do bycia z dziewczyną która was rzuciła lub byliście w niej platonicznie zakochani. Oczywiście dla dla Pań nich będzie to chłopak ;-) 

Usychasz z tęsknoty a wiesz że to koniec. 
Masz dwa wyjścia, albo usychasz dalej i nie wiadomo jak skończysz bo między wami koniec. 
Albo wywalasz zdjęcie z portfela (chociaż dzisiaj to chyba z telefonu), usuwasz kontakt i nie wracasz do miłych wspomnień, miejsc i sytuacji w których byliście razem. 
Znajdujesz sobie hobby lub wracasz do starego które niestety z powodu "miłości" straciłeś... 
Logiczne że drugie wyjście jest skuteczniejsze prawda? 

Kiedy wróciłem do domu, przypomniało mi się że mam konsolę na którą kiedyś chorowałem i całą masę filmów do obejrzenia. Zanim butla całkowicie zawładnęła moim życiem lubiłem od czasu do czasu pograć czy obejrzeć film. Później nie było czasu bo albo piłem, albo gromadziłem zapasy alkoholu, albo zbierałem się po konsekwencjach picia albo też tłumaczyłem, kłamałem czy jeszcze coś... 

Kilka litrów soku pomarańczowego zaczęło przywracać mi magnez w krwi, jedzenie? Bardzo delikatnie na początku. Do tego lęk przed objawami lękowymi czy padaczką alkoholową których doświadczyłem kilka miesięcy wcześniej. No ale pić nie chciałem więc albo to przeczekam i w końcu będzie lepiej albo się nachlam i o ile przestanę to zacznę karuzele kaca giganta od nowa. Odpada! Tak na kilku filmach zjechałem do wieczora. 

Noc prawie nie przespana, oj dużo działo się w mojej głowie, baaaardzo dużo... 
Rano, pierwsze od lat śniadanie zjedzone i to w miarę ze smakiem...

Pierwszy tydzień i kolejne zeszły na trzymaniu się zaleceń. Sam nie miałem pomysłu na siebie, zresztą nie wymyśliłbym zbyt wiele. Więc wchodząc w nowe życie którego ja nie znam to albo będę się ciskał i tak daleko nie zajdę albo zaufam terapeucie, grupie czy komuś z AA bo on wie lepiej. 
No bo tak, trzeźwienie to przed wszystkim powolne ale sukcesywne czytanie siebie, uczenie się na błędach i najważniejsze, stawianie życiu czoła. 

Alkoholik pije bo ucieka przed odpowiedzialnością i problemami. Żeby nie pić trzeba je rozwiązywać w pokorze i cierpliwości a to dla nas kurwa nowość! :-D
Więc albo posłuchasz kapitana jak masz prowadzić ten statek albo dorwiesz się do steru i rozwalisz na pierwszej przeszkodzie... 
A skoro ludzie dokonali nie możliwego, nie piją! No to muszą coś o tym wiedzieć! Chyba że wolisz słuchać Janusz z pod siódemki o tym kogo by z sejmu zwolnił i jakie ustawy wprowadził. Zawsze badaj owoce tych którzy Ci podpowiadają jak masz żyć.

Tak bardzo chciałem nie pić że poddałem swoje życie w 100, no dobra w 90% ;-) zaleceniom o których napiszę w kolejnej części świadectwa :-) 
Pierwsze miesiące w trzeźwym życiu - moje świadectwo część 2

sobota, 10 września 2016

Krok ósmy : "Zrobiliśmy listę osób, które skrzywdziliśmy i staliśmy się gotowi zadość uczynić im wszystkim"

św.Mikołaj

Dlaczego św.Mikołaj? Dowiesz się za chwilę :-)

Podstawowym elementem tego kroku jest spojrzenie w przeszłość. Robiłeś już rachunek w poprzednich krokach, wyznałeś błędy sobie, Bogu i drugiemu człowiekowi. Teraz jednak trzeba zrobić to jeszcze raz. Nie jest to bezcelowe, ten krok jest zamknięciem przeszłości.

Wiesz, nigdy nie wnosimy do życia takich zmian jak w prawdziwym życiu. To znaczy że realne wybaczenie i przeproszenie jest znacznie silniejsze niż scenariusz zagrany w umyśle.
Oczywiście w tym kroku skup się wyłącznie na liście.

Jak wspomniałem, ten krok to zamknięcie przeszłości. To nie znaczy zapomnieć, wielu ludzi stawia sobie nie realne do spełnienia cele w ten sposób. Poddają się po kilku miesiącach twierdząc że to nie możliwe. To oczywiste że to nie możliwe. Z resztą to taki nasz system zabezpieczeń odpowiedzialny za naukę na błędach :-) Bywa że ktoś celowo próbuje zapomnieć ale to nie działa. Sam boję się pewne rzeczy przerobić, racjonalizuje a w tym jestem bardzo dobry... Jednak w określonych sytuacjach i tak wszystko wyłazi... Więc jedyna droga to zamknięcie przeszłości przez pracę nad sobą.

Najważniejsze, zamknąć znaczy nie wracać do niej. Celowe zapominanie to też nie wracanie do niej jednak przypomina to zamknięcie szafy z rozwalonymi półkami. Nie otwierasz jej bo się boisz że coś Ci wypadnie na głowę i że ktoś zobaczy jaki tam masz bajzel.
Po za tym i tak Cię skubie świadomość że wygląda tam jak po Sodomie i Gomorze ;-)

Przerobiona przeszłość to szafa z całymi półkami i poukładanymi ciuchami którą otwierasz kiedy na prawdę potrzebujesz bo w innym wypadku nie ma po co. Może pewne rzeczy leżą stare i zniszczone ale są ułożone, nie masz wyrzutów sumienia z powodu bałaganu a i nowych ciuchów przybywa...

Jak to było u mnie? Kiedy zaczynałem terapię trafiłem do grupy zadaniowej gdzie przerabiałem przeszłość pod różnymi kontami. Praca, rodzina, życie w społeczeństwie, wartości itd. Tam zderzałem się z konsekwencjami swojej choroby. Pierwszy raz na trzeźwo. Jednak w porównaniu z tym co było później to pierwsza część miała na celu utożsamienie mnie z uzależnieniem. Tak żebym nie pomyślał że moje chlanie było normalne. Na tym etapie są ludzie którzy twierdzą że w tym momencie robi się z nich alkoholików.
Cóż... Po pierwsze, to czemu w ogóle trafili na terapie uzależnień a nie na przykład do klubu szermierskiego albo kółka różańcowego, po drugie ich życie po czasie nie wygląda najweselej...

Więc u mnie w terapii krok ten nazywał się "Poczucie winy" był to piąty z sześciu i najdłuższy z maratonów jakie mnie spotkały. Trwał cztery dni gdzie przez dwa pisaliśmy jota w jote co się komu przypomniało. Przez dwa kolejne symulowaliśmy przeprosiny na żywo. O tym jednak będzie później. Na zachętę powiem Ci że było ciężko, czułem dosłownie fizyczny ciężar na sobie który przeszedł po jakimś tygodniu.

Zacząłem się obwiniać że jestem nic nie wart, że nie zasługuje na wybaczenie że jestem zły. I bum! Eureka! Naszła mnie analogia. Alkoholizm to choroba a jego konsekwencje to hospitalizacja. To mnie nie zwalnia z odpowiedzialności, jako chory mam zasrany obowiązek iść się leczyć i nie zatruwać innych! Jednak zrozumiałem że ja z natury nie jestem zły, to konsekwencje mojej choroby powodowały że tak się zachowałem. Jeszcze raz, odpowiadam za wszystko ale nie jestem zły! Zakuty łeb który nosiłem na szyi to szpital. Kiedy poddaje się leczeniu z czasem wychodzę ze szpitala a pobyt w nim (konsekwencje i zakuty łeb ;-) Pamiętam jako przestrogę na przyszłość by za chwilę znowu nie wpakować się do szpitala.

Uważam że nie ma przeprosin bez wybaczenia. To jest transakcja wiązana! Jeżeli sam nie wybaczę, nigdy szczerze nie przeproszę! Nie ma szans! Nawet modlitwa "Ojcze nasz" to sugeruje.
"Panie, wybacz nam nasze winy, jako i my wybaczamy naszym winowajcom"
Przeprosiny są trudne dla naszego ego, przeprosić znaczy przyznać się do błędu, ujrzeć siebie w prawdzie. To jest pokora.

Ego z kolei to pycha która nie rzadko za wszelką cenę musi mieć rację, nie lubi się mylić i przyznawać do pomyłki. Więc przeprosiny są trudne nie tyle dla Ciebie a dla Twojej pychy. Oczywiście że robiłem rzeczy o których dziś myśląc, każda komórka mojego ciała łapie się za głowę mówiąc "Ty idioto"... ;-) Więc wstyd jest naturalny, jednak nie mam problemu żeby dać tego świadectwo, może nie tu, na forum ale w mniejszych grupach owszem (mam jeszcze rodzinę której chcę darować komentarzy ludzi "idealnych"... ;-) )

Wybaczyć natomiast to oddać dług. Jeżeli kogoś krzywdzę to zaciągam od tej osoby ogromny kredyt zaufania, cierpliwości, wierności itd. Wiesz że gorszy od każdej chwilówki i bociana jest kredyt wdzięczności... Prawdę mówiąc nie jest on do spłacenia dopóki nie rozprawimy się z przeszłością.
Stąd też wybaczyć to puścić naszego winowajcę/dłużnika wolno, nie wspomnieć mu przeszłości gdy nie zatańczy do naszej muzyki... Znajome co? Sądzę że każdy z nas po za popełnionymi winami ma takich dłużników.
Z resztą jako alkoholicy jesteśmy na ogół bardzo poranieni, nie pijemy żeby było nam wesoło ale żeby dało się jakoś ze sobą wytrzymać. To oczywiście nas zobowiązuje a nie zwalnia z odpowiedzialności.

Wybaczyć można najszybciej przez empatię. To już grubo dla naszego ego, pomodlić się za winowajcę albo wczuć w jego rolę... Trudny temat ale możliwy, natomiast owoce wybaczenia... niewyobrażalne :-)

Przytoczę Ci historię o św.Mikołaju...

Na zdjęciu do tego artykułu jest św.Mikołaj który trzyma w dłoni trzy złote kulki a pod nim jest trójka dziewcząt. Jak zapewne wiesz, Mikołaj pochodził z bogatej rodziny i rozdawał prezenty ubogim. Dzisiaj mówimy dzieciom żeby były grzeczne bo nie dostaną prezentów. Otóż bzdura! Mikołaj nie dawał prezentów grzecznym dzieciom! Te trzy dziewczynki były córkami sąsiada które z biedy oddawały się na ulicy. Mikołaj nie mogąc na to patrzeć chodził do nich i każdej dał po złotej kuli by zaczęły inne życie! To jest empatia!

Faktem jest że potrafimy oceniać bardziej niż rozumieć. Prostytutki, bezdomnych i cały pozostały margines. Ktoś kto przeżył piekło jest bardziej wyrozumiały ale większości z nas nie stać na pytanie dlaczego ta osoba tam jest!? Ważne że jest i w tym tkwi, ale jakie miała dzieciństwo, jaka była jej młodość, o to nikt lub prawie nikt nie pyta. A z doświadczenia wiem że było piekło a nie dzieciństwo, młodości nie było bo trzeba było dbać o to by żyć...

Więc jeżeli ktoś Cię poranił i wszystko jedno czy kolega z klasy czy rodzice, zastanów się proszę jakie było ich życie. Piekło nie usprawiedliwia ich ale pomoże Ci ich zrozumieć. Więc pomyśl tak by ich zrozumieć a nie ocenić. Wiem że to trudne ale to i tak najłatwiejsza droga do wybaczenia.

Z drugiej strony, pomyśl czy może Twoje zachowanie nie przyczyniło się do tego że Ci się dostało.
Oczywiście ważne byś widział prawdę, nie masz się obwiniać za wszystko! Ale być może stałeś się przyczyna skutku? Ja na przykład kiedy patrzę dzisiaj na siebie z przed lat to nie dziwię się że wywoływałem zirytowanie wśród niektórych kolegów. Oczywiście byli tacy którzy widząc słabe ogniwo mieli ubaw... Jednak i ja nie mając własnego zdania, nierzadko ustawiając się z wiatrem i będąc dwulicowym i fałszywym dupkiem wywoływałem złość...Agresji nic nie usprawiedliwia jednak do pieca dokładałem...

Jeszcze raz! Agresji w jakiejkolwiek formie nic nie usprawiedliwia! Jednak nie obwiniając wyłącznie innych ani też wyłącznie siebie za to co się wydarzyło w moim życiu dotarłem do prawdy z przeszłości, wybaczyłem a dzięki temu udało mi się w dużej mierze zamknąć przeszłość (czytaj ułożyć i zostawić)

Więc zostawiając już na chwilę wybaczenie skup się na krzywdach. Czym jest krzywda? Jak mówi książka 12 kroków AA, krzywdzenie innych to narażenie na cierpienie fizyczne, psychiczne i duchowe.

Jak zrobić taką analizę? Po pierwsze nie racjonalizuj, kiedy się wyciszysz i przestaniesz bać własnych myśli sumienie Ci podpowie co i jak.

Często skupiamy się na krzywdach fizycznych, kiedy ktoś kogoś bił. Jest całe multum alkoholików którzy nigdy nie uderzyli nikogo! Jednak czy są lepsi? Nie są! Mimo że przemoc fizyczna jest już skrajna to przemoc psychiczna zostawia równie mocne rany. Czasami sobie myślę że jeszcze mocniejsze rany. Różne komentarze w stylu Do niczego się nie nadajesz, znowu Ci nie wyszło. Jesteś nikt, jesteś... itd bolą równie co uderzenie, sądzę że bolą dłużej. Życie w chronicznym strachu to coś co zostaje na długo. Czasami bez pomocy terapii nie da się funkcjonować.

Jednak w obu przypadkach skupiasz się na tym co zrobiłeś. Ważnym elementem są krzywdy duchowe które są według mnie najbardziej trwałe. Jak się robi krzywdy duchowe? Ja uważam że ich się właśnie nie robi. Nie skupiasz się na tym co zrobiłeś a tym czego nie zrobiłeś i na ogół chodzi o Twoją obecność a właściwie jej brak. Jako ojciec lub matka, jako brat czy siostra. Jako syn i córka.

Jakim byłeś lub nie byłeś sąsiadem, współpracownikiem, szefem czy podwładnym. Co Tobą motywowało w relacjach z innymi. Czy byłeś w nich szczery?

Oczywiście nie masz przerysować swoich i cudzych wad. Zakładam że część z nich jest urojona i kryją się pod fałszywą pokorą.  Maksymalnie na zimno, zrób taki rachunek sumienia. Genialnym punktem odniesienia jest Hymn o miłości św.Pawła lub List do syna Rudyard Kipling.

Pamiętaj, pisząc krzywdy poznawaj prawdę o sobie i o innych. Wybaczaj sobie i innym to da Ci silne podłoże by przeprosić.

Sylwek

sobota, 3 września 2016

Ewangelia wg św. Łukasza 14,25-33.

Pixabay



Wielkie tłumy szły z Jezusem. On odwrócił się i rzekł do nich:
«Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem".


Nie jestem od tłumaczenia ewangelii ale ta dzisiejsza jest wyjątkowa do bloga ;-) Co ona oznacza? Jak nienawidzić? Przecież to przeczy całej Biblii i wszystkim ewangeliom. Przeczy czwartemu przykazaniu! Jak to rozumieć?

Chodzi o radykalizm, o robienie czegoś na 120%. Wiecie, dzisiaj bycie uczniem w szkole Jezusa traktuję jako rozwój osobisty i duchowy przez całe życie, jako dążenie do najważniejszego celu jakim dla katola jest zbawienie ;-) ale też tych codziennych, osiągania marzeń, spokoju, poczucia spełnienia i radości. Namiastkę nieba można osiągnąć na ziemi! Wiem co pisze :-) 

Możesz pomyśleć że jesteś uczniem Jezusa a twoje życie to nieba nie przypomina... Widzisz trzeba być radykalnym, w tej ewangelii oczywiście nie chodzi o to by zostawić rodziców! Chodzi o to by zostawić przywiązania! 

Chcesz przestać pić? Porzuć wszelkie przywiązania z tym związane! Miejsca, kumpli, nawyki. Zostaw to wszystko i pójdź na terapię!
Chcesz osiągnąć jakiś cel? Dom, zawód itp. Nie ma sprawy! Ale zostaw wygodę i przyzwyczajenia bo będziesz musiał nauczyć się nowych rzeczy. 

Sam twierdzę że jak coś robić to na 120%, oczywiście sam tak zawsze nie działam! No i efekty są jakie są... Jednak kiedy z pełną determinacją odrzuciłem różne nałogi i przywiązania, mimo że jeszcze mam masę wad, życie moje zmieniło się nie do poznania! 

Sylwek