poniedziałek, 30 maja 2016

12 Kroków AA, Krok Piąty "Wyznaliśmy Bogu, sobie i drugiemu człowiekowi istotę naszych błędów"


Pixabay


Więc jakiś czas temu mieliśmy krok czwarty a więc swoisty rachunek sumienia. Krok ten i krok piąty jest dla osób które mają już jakiś czas abstynencji. Oczywiście kroki realizuje się po kolei. Przyszedł czas by od teorii przejść do praktyki.

Tu większość ludzi się wykłada. Nie mam na myśli anonimowych alkoholików a ludzi w ogóle. Większość z nas myśli że aby zmienić swoje życie wystarczy przeczytać kilka mądrych książek i zaliczyć jakiś kurs. Cóż, nie ma tak!
Świadome życie, rozwój osobisty i duchowy, droga do marzeń, bycie zwyczajnie szczęśliwym i spełnionym to nagroda niebywała! Ale delikatnie mówiąc trzeba się nieźle na orać żeby osiągnąć taki stan.

Czy to kamieniołomy? Nie! Generalnie zasad na spełnione życie jest kilka/kilkanaście. Problem polega na wyjściu ze strefy komfortu, na wyjściu z ciepłego gniazdka. Wyznanie swoich błędów to jedno z takich wyjść! Rzecz nie koniecznie miła ale niezbędna. Jeżeli chcesz się rozwijać to tak czy siak potrzebujesz na ten krok wejść.

Po co mówić?

Mówić po to by zeszło ciśnienie. Naprawdę, można narobić sobie masę kłopotów życiowych, zdrowotnych i duchowych połykając wszystkie wyrzuty sumienia. Nawet jeżeli w kółko wszystkich lub niektórych obwiniasz za swoją niedolę, to tak naprawdę ukrywasz wyrzuty sumienia.

Więc aby iść do przodu potrzebujesz wywalić kamienie z plecaka i włożyć tam mapy i prowiant. Kamienie to wyrzuty sumienia, mapy to doświadczenie a prowiant to ulga jaką czujesz po wyznaniu.

Dlaczego Bogu, sobie i drugiemu człowiekowi?

Ano dlatego że będzie to pełne. Sam jednak uważam że szczere powiedzenie drugiemu człowiekowi to strzał w dziesiątkę. Dlatego że kiedy mówisz na głos to słyszysz siebie. Kiedy realnie słyszysz to co mówisz masz z tym kontakt.

Przed samym sobą można zracjonalizować i wytłumaczyć każdy syf, byle by nie przyjąć odpowiedzialności za własne błędy i przekonania.

Z kolei rozmawiając z Bogiem czy jak niektórzy mówią sercem możesz również zapędzić się w kozi róg. Ja na przykład słucham swojego serducha czyli jak uważam tego co chce mi powiedzieć Bóg. Rzecz w tym że lubię zawsze doradzić się innych. Nie dlatego że nie wierzę Bogu, dlatego że nie koniecznie Bóg do mnie mówi.
Może to być również nieuświadomiony lęk przed odpowiedzialnością, lęk który ubieram w piękne słowa głosu serca itd. Jak mówił Jezus "Po owocach ich poznacie" Więc jeżeli słucham głosu serca a od lat tkwię w syfie to raczej Bóg do mnie nie mówi...

Właśnie dlatego Bogu, sobie i drugiemu człowiekowi. Teraz mogę dziwnie zabrzmieć ale na myśl przychodzi mi spowiedź. Oczywiście może to być przyjaciel lub ktoś obcy, może to być sponsor z AA lub ktoś inny z większym doświadczeniem. Jednak taka spowiedź to jakby trzy pieczenie na jednym ogniu. I tak, są sytuacje i historie które wymagają delikatności i bezwzględnego zaufania dla rozmówcy. Konfesjonał nie zawsze to da, wiem że są księża którzy potrafią obrzydzić kościół na kilka lat. Jednak nie o tym.

Opowiem o sobie, u mnie rzecz jasna najpierw był terapeuta i potem grupa wsparcia, kilku kolegów z AA i na końcu ksiądz. Oczywiście nie wszyscy wiedzą o mnie wszystko ale to moich dwóch w miarę stałych spowiedników wie najwięcej a właściwie wszystko co pamiętam.

Spowiedź od wieków była formą terapii czy nawet dzisiejszego modnego treningu osobistego. Oczywiście jak to w życiu, są ludzie z powołania i nie, jednak kiedy znajdziesz sobie stałego spowiednika to warto taką spowiedź w formie rozmowy odbyć. Dużą z całego życia, solidnie przygotowaną w kroku czwartym.

Gwarantuje Ci że poczujesz się jak nowo narodzony, oczywiście jakość Twojego uczucia będzie wprost proporcjonalna do podejścia i za angażowania się. Jak z seksem, szybki numerek jest fany ale to jak kilka dni wymieniacie spojrzenia i powoli się nakręcacie powoduje kręcenie głowy po ;-)
No nieźle porównałem co? Spowiedź do seksu, ale taka analogia mi się nasunęła.

Do spowiedzi staram się chodzić regularnie, co kilka tygodni (ostatnio pracuję za granica i trochę się  to przeciąga) Taka spowiedź ma jeszcze jedną fajną rzecz. Nie zawsze trafię na swojego spowiednika, bywa że jest tam ksiądz który średnio mi leży, uważam jednak że Bóg podsuwa mi takiego księdza który jest mi najbardziej w danym momencie potrzebny. Czasami potrzebuję poklepania po ramieniu a czasami zimny prysznic jest zbawienny.

Po za tym mam tendencję do usprawiedliwiania się, tak między zdaniami. Wszystko by subtelnie przenieść odpowiedzialność . Kiedy kolejka za plecami to się nie rozgaduję a czarno na białym walę wykroczenia i biorę na klatę to co trzeba.

Oczywiście nie zapominajmy że to Bóg nas słucha, że to On wybacza i zapomina każdy syf, ale nie oszukujmy się, wiemy że w kiosku siedzi człowiek z krwi i kości, mówimy do niego i słyszymy siebie. Więc dlaczego by nie wykorzystać konfesjonału do regularnego praktykowania kroku piątego?

O czym mówić? Są dwie szkoły, pierwsza to taka na "odpierdol"
 się, czyli standardowe wałki przeplecione kilkoma dramatycznymi historyjkami. Tak by być poprawnym politycznie ale nic więcej.

Druga szkoła to "coś chcę w swoim życiu zmienić"

Skupiaj się na tym co najbardziej zalega, co leży i gniecie. Co skubie i przypomina się co jakiś czas. Nie oszukujmy się ale każdy z nas ma coś w tym temacie do powiedzenia i nawet jak się cały czas rozwijasz i naprawiasz to zawsze są jakieś chwasty do wypielenia.

Może to być to co najczęściej oceniasz u innych. Ogólnie kiedy robisz rachunek w kroku czwartym to wyłapujesz co potrzebujesz wyrzucić. Jednak spróbuj jeszcze skupić się na cechach które dostrzegasz u innych. Zwłaszcza na negatywach, jak większość katolików mam dar do wyszukiwania wad u innych. Może warto się zastanowić czy to nie moje? ;-)

Po za oczywistymi przykładami lepszego jutra zbudowanego na wczoraj a więc kroku czwartym i piątym, odchodzi uczucie osamotnienia. A więc brak przynależności do czegokolwiek, uczucie że mogę liczyć wyłącznie na siebie i co najgorsze poczucie  totalnej przegranej.
Cichy doradca mówiący jaki jesteś przegrany i skończony...  A tu nagle się okazuje że nie jest tak źle, że są inni równie pokręceni ;-) Sam takich znalazłem :-)

W krew wchodzi pokora, chęć nauki i rozwoju. Rzecz istotna w każdym aspekcie swojego życia. Człowiek który jest w stanie dostrzec swoje błędy, powiedzieć o nich, przyjąć radę i wprowadzić ją w życie jest skazany na sukces! Od trzeźwienia przez życie rodzinne i intymne na karierze zawodowej skończywszy.

P.S. Jest to jeden z momentów w którym bliskość Boga jest większa niż kiedykolwiek indziej!

Miłego, Sylwek

niedziela, 22 maja 2016

Sprzedam dywan który odmieni Twoje życie!!!

Pixabay



Chyba nie ma takiej osoby która nie miała by styczności z ulicznymi sprzedawcami.
 Wycieraczki do samochodu które odmłodzi je o 10 lat, dywany które zacieśnią więzi rodzinne,  czy sokowirówki które zakończą wizyty u lekarza.

Jeżeli jakimś cudem nie zaskoczył Cię z nienacka taki sprzedawca to na pewno na widziałeś telezakupy lub inne cudowne produkty.

Generalnie wszystkie łączy jedno, cena nie adekwatna do reszty. W większości przypadków, w sumie prawie na ogół nie dajemy się nabrać na te banialuki.
Ja generalnie mam co do niektórych rzeczy dość niski próg akceptowalnej ceny. Są oczywiście takie do których warto dołożyć. Jednak nie o pieniądze mi chodzi.
Bardziej zastanawiam się  jak to jest że na co dzień nie dajemy się nabrać na diety cud, super hiper proszki do prania i inne bzdury a wierzymy w odmianę  jaką ma nam dać pół litra wódy czy kilka piw...

Tak wiem, są mechanizmy które powodują że nie dostrzegamy walącego się życia, są one normalne i potrzebne. Każdy kto myślałby wyłącznie racjonalnie zwariowałby po jednym dniu.
Jest tyle zagrożeń w codziennym życiu o których się normalnie nie myśli. Słyszałem ostatnio historię dziewczyny która jest od kilkunastu lat w śpiączce po tym jak zachłysnęła się wodą popijając lekarstwo. Wyobraź to sobie!

Na co dzień nikt o tym nie myśli bo by zwariował. U osoby uzależnionej ten mechanizm jest wyjątkowo rozbujany, stąd wracamy do paskudnych błędów napędzając koło akcji i reakcji, poczucia winy i zapijania.

Jednak chciałbym abyś w przyszłości, kiedy złapie Cię chęć by wypić, zapalić czy zajarać, pomyślał proszę czy warto, czy to co obiecuje Ci lepsze samopoczucie nie jest jak ten namolny dywaniarz!
Czy nie chce Ci wcisnąć jakiegoś badziewia po którym w końcu poczujesz się gorzej.
Wyobraź sobie taką sytuację, sytuację w której ktoś wciska Ci 500ml perfumy, nic nie wartej, po której poczujesz się ordynarnie oszukany! Przecież nikt nie lubi być robiony w konia! Ty również prawda?

Pomyśl jak reagujesz na hasełka reklamowe przypominające tytuł tego artykułu? No, jak dywan ma odmienić Twoje życie!? Teraz pomyśl jak butla ma zniwelować Twoje problemy?

Na koniec jeszcze jedna rada, tak jak nie wchodzi się w dyskusję z handlarzami, przedstawicielami i całą resztą tej marketingowej elity, tak nie wchodzi się w dyskusję z myślami chcącymi sobie ulżyć!
Wejdziesz w dyskusje i ani się nie obejrzysz i będzie po Tobie, w obu przypadkach.

Miłego "Nie, dziękuje. Nie skorzystam, do widzenia!"

Sylwek

niedziela, 15 maja 2016

Co masz w kieszeniach?

Pixabay


Kiedy wstajesz po upadku, wszystko jedno jakim. Czy wróciłeś do używek, czy popełniłeś błąd w pracy, na egzaminie, palnąłeś coś czego nie chciałeś powiedzieć. Kiedy się podnosisz poobijany, poszarpany, z piachem w oczach,  nie pchaj do kieszeni wyrzutów sumienia, włóż tam doświadczenia.

sobota, 7 maja 2016

W tęsknocie za normalnością...

Pixabay


Kilka dni temu minęła moja siódma rocznica abstynencji. Jak co roku koło miesiąca przed samą pełną datą mam rożne nieprzyjemne wlotki. Czy to pracuje, czy gdzieś jadę, czy zwyczajnie nic nie robię, przypomina mi się piciorys. Znam siebie dość dobrze, wiem o sobie sporo, ale czasami nadal jestem zaskoczony swoją głupotą z czasów picia.

Chodząca tragedia... Nie mam ogólnie wyrzutów sumienia. Pisze ogólnie bo bardzo rzadko, raz na kwartał, może pół roku, w zależności od sytuacji pojawi się świadomość nieodwracalnie płynącego czasu. Więc i zdarzy się, Ach, jak ja bym chciał ten rozum i te 20 lat... Na szczęście nie użalam się zbytnio nad sobą i idę na przód.

Tak czy siak, rocznica minęła, spokojnie bo nie robię imprez, dla mnie każdy dzień to rocznica a jak będzie mi dane dożyć i dotrzeźwieć dziesiątej to może coś zrobię ;-)
Więc od kilku dni z utęsknieniem patrzę w przeszłość. Wrzutki są nadal tyle że z pierwszych tygodni i miesięcy trzeźwienia. Mimowolne slajdy z przed siedmiu lat...

I tak sobie myślę, jakie to było miłe. Nic, absolutnie nic nie było ważniejsze od trzeźwienia, rodziny i kilku innych wartości. Prostota w każdym calu, przeszywający spokój, spełnienie i zadowolenie. Był czas na wiele rzeczy.

Jak jest dzisiaj? No ogólnie jest super, ale jest taka gonitwa, taki bieg że czasami dłużej muszę się zastanowić jaki jest dzień tygodnia... To jest chore! Więc czemu to robię?
Ogólnie tak, kiedy przestałem pić miałem ogromne deficyty, byłem taki Piotruś pan, lekko oderwany od rzeczywistości, miałem słomiany zapał, byłem pełen lęków, itd. W końcu piłem nie dla mody a po to by przeżyć ze sobą samym! Chlałem bo byłem kłębkiem nerwów.
Prędzej czy później potrzebowałem coś z tym zrobić. A to wiąże się z wyjściem z gniazda.

Podobnie jak w przypadku zdrowego człowieka. O ile ktoś wychował się w normalnej rodzinie w której nie było większej dysfunkcji (bo tak naprawdę jakaś jest zawsze) to nie oszukujmy się, sielanka się kończy wraz z ukończeniem piątego roku życia.
I co dalej? Czy jesteśmy skazani na próżność i marność?

Patrząc realnie to tylko silny i nieprzyjemny impuls jest w stanie zatrzymać ten wyścig szczurów. W pojedynczych przypadkach tak jest, wypadek, choroba, lub inne losowe zdarzenia dają odrobinę zimna na głowę która czasami się zastanowi nad swoimi poczynaniami.

Więc tak naprawdę od momentu kiedy zaczynasz odpowiadać za swoje życie, więc od pierwszej oceny na podwórku, w szkole, w pracy itd. sielanka się kończy! I nie ma co liczyć inaczej!
Jednak mamy duży wpływ na tempo życia które chyba zaczyna dotykać każdego...

Tempo na które narzekamy sami sobie w dużej mierze kręcimy. Na początek trochę matematyki. Być może wlezę za chwilę komuś za skórę, nie zrozum mnie źle, nie oceniam! Weźmy taki TV. Zrezygnowałem z niego całkowicie kilka miesięcy temu. Filmy i dokumenty oglądam ale nie potrzebuję do tego tv, po za tym w tv oglądasz reklamy przerywane filmem i na dodatek takim jaki akurat jest emitowany... Laptop i internet daje więcej.

Jednak bardziej teraz o finansach, kupujesz taki TV, większość z nas zapewne na raty. Celujesz w coś koło 2000zł. Idziesz do sklepu, Pan sprzedawca pokazuje Ci kilka sztuk w tej kwocie i po chwili zaprowadza Cię do innej półki: No bo jak Pan dołoży 500zł to będzie Pan miał tegoroczną nowość... Idziesz i sobie myślisz, to zakup na lata, więc czemu nie? Po chwili pytasz: A ten, ten jest ładny, ile kosztuje? I tak wychodzisz z TV na raty za 3000zł... Rata za niego na dwa lata to jakieś 170zł miesięcznie. Do TV potrzeba podłączyć antenę. No nie podłączysz siatkówki, bo nie ma kanałów filmowych i tych ulubionych w HD więc bierzesz platformę cyfrową która w średnim pakiecie kosztuje jakieś 70zł na miesiąc. Razem ta przyjemność kosztuje 340zł. Co to oznacza?

W praktyce kiedy zarabia się 10zł na godzinę do ręki daje to 34 godziny miesięczne. Czyli musisz przez 17dni roboczych (w praktyce trzy tygodnie miesięcznie) siedzieć w pracy codziennie o dwie godziny dłużej! I to przez dwa lata! Później przyjdzie czas na kino domowe itd.

No ale po to człowiek pracuje żeby se nagrodę kupić! No właśnie w tym problem!

Przykład z TV to tylko przykład, chodzi o to że tak się zapędziliśmy w tym konsumpcyjnym wyścigu że nie zauważamy prostych faktów! Pisałem już o tym kiedyś, że kupujemy przydasie które i tak kończą na strychu lub w piwnicy.

Kilka dni temu rozmawiałem ze znajomym w mieście na temat rozwoju osobistego, o książkach i warsztatach które chciałbym prowadzić w przyszłości. Tak sobie mówimy o tym wszystkim i słyszymy trąbkę na pobliskim cmentarzu. Tak się to wszystko skończy Sylwek... usłyszałem od niego.

Co tu dużo gadać, ma chłop racje, na koniec i tak dostaniemy łopatą przez dupę i tyle nas widzieli. Trumna nie ma kieszeni, więc pytam się po co! Po co tak gnać?!
Ostatnio modny jest trening motywacyjny, sam o tym myślałem by takim trenerem zostać. Jednak po za tym że dla wielu osób może być przydatny to w głównej mierze skupia się on na poprawianiu wyników głównie interpersonalnych i zawodowych. Po co? By więcej zarabiać! Po co? By więcej wydać! To nie teoria spiskowa, to moje doświadczenie.

Kiedy przestałem pić pracowałem ale byliśmy z żoną i córką biedni jak myszy kościelne. Byłem tak ubogi materialnie że gołębie rzucały mi ziarno pod nogi... ;-) Ale jaki ja byłem szczęśliwy!!! Co się stało później? Po za oczywistymi kwestiami które musiałem przerobić weszło chore koło ambicji.

A może alufelgi do auta, ale jak już to te droższe, to przecież na lata. Chciałbym też złoty łańcuszek, od zawsze o takim marzyłem. Ale łańcuszek a nie nitkę. Takich przydasi jest pełno, czwarte studia lub dziesiąty kurs. Po co?!

Tak, wiem że napisałem Kurs realizacji marzeń, ale właśnie on skupia się na tych pierdołach. A ja? Ja chcę zapewnić poczucie bezpieczeństwa sobie i rodzinie, dach nad głową, zapłacone rachunki i pełną miche. Z przyjemności? Drobnostki, nic więcej, bo to się nigdy nie skończy...

Kochani, uwierzcie że ta droga nie ma końca! Nie mamy wpływu na mas media, na panujące trendy. Ale nie musimy w tym kole brać udziału.

Pogody w serDuchu i odwagi do wyjścia z tego szalonego koła kochani, miłego, Sylwek,

środa, 4 maja 2016

To już siedem lat!!! :-)

Pixabay


Nie, nie mam na myśli istnienia bloga, ten w listopadzie będzie (jak mi się wydaje) obchodził trzecie urodziny. To ja :-) Dokładnie dzisiaj (04.05.) obchodzę rocznicę abstynencji. W tym roku przypada już siódma i tak sobie pomyślałem że wypadało by coś w związku z tym napisać ;-)

Więc jak to było to większość z Was wie, a jak nie to jest kilka artykułów na ten temat. Przestałem pić po majówce, nie dlatego że było piwo do grilla, bo tego mi nie brakowało nigdy, z resztą moja ostatnia majówka zaczęła się kilka lat wcześniej... Po prostu czwartego maja miałem umówioną pierwszą wizytę do terapeuty. Miałem też milionową i zapewne ostatnią szansę by ratować rodzinę. Czy to ona mnie zmotywowała do podjęcia tej walki? Owszem.

Z uporem osła będę powtarzał że trzeźwieć można wyłącznie dla siebie! Tylko i wyłącznie. Dla rodziny czy żony, nie! Nie opłaca się! Dlatego że prędzej czy później, mniej lub bardziej żona czy rodzina wlezie Ci za skórę. Na przykład żona będzie odkurzać kiedy Ty będziesz oglądał swój ulubiony program w TV lub dzieciak Ci odpyskuje kiedy poprosisz go by posprzątał pokój. Może będziesz oczekiwał że będą Cię nosić na rękach za to że nie pijesz. Stary, wiem że dałeś sobie za to nobla, oscara i wiadro orderów! Ale tak naprawdę rodzina ma Ci gratulować każdego popołudnia bo nie wróciłeś na autopilocie z pracy do domu? To oczywiste że tak nie będzie! Jednak zanim to zrozumiesz może być za późno, powiesz: Ja się tak staram, nie piję a Oni tego nie doceniają! :-( 

Więc mówię Ci, trzeźwiej dla siebie, bo dla innych się nie opłaca. Prędzej czy później oczekiwania przerosną rzeczywistość, zrobisz matematyczny rachunek i okaże się że nie warto trzeźwieć.

Jednak trzeźwienie a abstynencja to co innego. Nie mam mowy (według mnie a nie mam monopolu na prawdę) aby ktoś przestał pić bez silnego impulsu! Dlaczego? Bo jesteśmy leniwi, bo nam się nie chce. Całej ludzkości! No bo tak, czy ktoś z nas chciałby chodzić do pracy gdyby nie musiał? Lub do szkoły? No chyba że są tacy? Lepiej się publicznie z tym nie obnoś ;-)

Więc co dopiero mówić o przyzwyczajeniach czy uzależnieniach których przerwanie jest 1000 razy bardziej dyskomfortowe niż Twoja ciepła posadka? Więc tak, przestałem chlać bo:
kilka miesięcy wcześniej zacząłem odczuwać swoje dno, straciłem niemal wszystko co było do stracenia, myśl że moja córka która miała wtedy dwa lata będzie siedziała kiedyś u jakiegoś frajera na kolanach i mówiła do niego wujku... A co gorsze, kobieta, dziewczyna która była dla mnie wszystkim, powietrzem, jedzeniem, inspiracją, nie wiedziała czy chce ze mną być, nie wiedziała czy mnie kocha, były dla mnie tak silnym zderzeniem z rzeczywistością że na chwilę oprzytomniałem.

W nocy z niedzieli na poniedziałek, siedem lat temu, kiedy dobiłem się ostatnią butla jakiejś nalewki oddałem swoje życie w ręce Boga. Powiedziałem wtedy że aby zadziałał w moim życiu bo jedyne co ja jutro wymyślę to kolejną butle. Tak się położyłem spać.

04.05.2009 rano, poniedziałek. Jak ja się  czułem paskudnie, chociaż miewałem gorsze poranki. Gonitwa myśli i co dalej? Dla mnie nie pić to jak nauczyć się na nowo chodzić! Jeżeli każda myśl, uczynek, słowo były dyktowane pod alkohol ( gromadzenie zapasu a w tym wieczne kombinowanie kasy, picie, ukrywanie, maskowanie i znoszenie problemów wywołanych w 99% przez alkohol) było codziennością to jak ja mam teraz żyć!? Czym zapchać tę wielką dziurę? Na ratunek przyszła trawa... Ale spokojnie, nie ta za którą się idzie siedzieć.

Kiedy doszedłem do wniosku że jedno piwo mi nic nie da a na nim się nie skończy, pomyślałem o córce i polazłem kosić trawę. Ile ja się jej nakosiłem! Oczywiście to nie o nią chodzi. Chodzi o to by uciszyć chociaż na chwile gniazdo os które miałem na miejscu mózgu. To jedna z podstawowych rzeczy, oddanie się maksymalnie jak się umie chwili obecnej.

Po kilku godzinach przyszedł czas, jedziemy do terapeuty. Podczas pierwszej rozmowy odłożyłem tarcze na bok. Byłem gotowy do konfliktu a tu nagle sam terapeuta okazał się nad wyraz miły... Po rozmowie umówiliśmy się na następny tydzień, dostałem listę ze wskazówkami i wróciłem (jeszcze nie do domu...)

Minął tydzień, potem miesiąc i trzy kolejne. Pierwsza rocznica jeszcze w terapii, następnie trzecia i tak dzisiaj mija siedem lat nie picia. Oczywiście z Bożą pomocą po drodze rzuciłem fajki, zmieniłem pracę, zasmakowałem przedsiębiorczości, kupiłem działkę i zacząłem budowę domu. Napisałem trzy a wydałem dwie książki, odbudowałem rodzinę a z żoną mam takie relacje że hej. Pokonałem lęk przed jeżdżeniem i zrobiłem się bardziej skromny ;-) Oczywiście z tym ostatnim żartuje. Normalnie się tym wszystkim nie chwalę, ale jako takie podsumowanie jest dobrze ;-)

Oczywiście, bywam niecierpliwy, złośliwy. Czasami uważam że mam zawsze rację i może tego nie okazuję wprost to sam się nakręcam moim wielkim ego. Mam w sobie jeszcze masę lęków i dziwnych przyzwyczajeń. Nie wiem czy wystarczy mi czasu aby je wszystkie poprawić. Jednak ogólny bilans jest jak mi się wydaje w porządku.

Czy było ciężko? I tak i nie. Przestać pić i wdrożyć zasady pomagające nie pić poszło niemal jak po maśle. Od razu zaraziłem się trzeźwieniem. Jednak najgorzej było wziąć za siebie odpowiedzialność, przestać uciekać przed trudnościami, co jakieś pół roku wywracać swój światopogląd do góry nogami by dojść do wniosku że było się w błędzie. Najgorzej było przyznać rację żonie ;-) Mam z tym problem do dziś ;-P

Czyli co? No najgorzej było nauczyć się normalnie żyć. O ile na początku była sielanka, pamiętam pierwszej zimy byliśmy z żoną bez pracy, bez grosza przy dupie a jednocześnie niezmiernie szczęśliwi tak później skończyło się i przyszedł czas na życie. Życie zaskakuje, potrafi nagrodzić ale potrafi również wytrzeć Tobą podłogę. Najważniejsze to przyjąć je takim jakim jest a później kawałek po kawałku zmieniać siebie a w raz z sobą otoczenie. To duchowe i to materialne.

Więc idzie, idzie wyjść z gówna i żyć pełną gębą ( no tak w miarę pełną gębą) idzie pokonywać przyzwyczajenia, można też iść po marzenia.
Tylko tak, od czytania jeszcze nikt nie zmądrzał! Nawet tego bloga ;-) Może zdobył wiedzę ale mądrość zdobywa się w praktyce!

Więc nie czytaj setek książek i nie szukaj nirwany czy oświecenia w egzotycznych miejscach. Przyjmij kilka prostych zasad i stosuj je z upartością osła! A już po miesiącu nieraz szybciej odczujesz różnicę. Weź sobie 12 kroków AA, 10 przykazań, modlitwę o pogodę ducha czy nawet mój Kurs realizacji marzeń. Wszystko jedno, nie o ilość chodzi a o jakość. Kiedy zaczniesz to wprowadzać to rób to tak jakby to była Twoja pasja, żyj, przede wszystkim żyj! Ale kiedy się czymś zajmiesz to rób to na 120%. Będzie bolało, każda zmiana boli, boli zawsze! Nie będzie inaczej! Ale to jest życie, które jest dynamiczne i zawsze zmienne!

Nie zamień butli na rozwój lub inne izmy! Zapewne i tak zamienisz ale kiedy się zorientujesz to wyluzuj. Każdego dnia, pytaj się dlaczego tak i tak zrobiłeś, pomyślałeś czy powiedziałeś. Szukaj motywu, drugiego, trzeciego w tym co robisz. Porównuj się do siebie z przed jakiegoś czasu by mieć obraz postępu. A przed wszystkim nie obrazuj siebie na klęczkach i na palcach. Widź siebie w prawdzie, prawda zawsze Cię spoliczkuje i wyśmieje ale tylko przez nią coś w swoim życiu zmienisz!

Na koniec chciałbym podziękować córce za najsilniejszą mimo że cichą, motywację. Żonie, kochanie, wiem co było, pamiętam to. Jednak wiedz że każdego dnia robię wszystko by do tego nie wrócić, szaleje za Tobą jak w liceum kochanie ;-)
Dziękuje rodzeństwu i mamie. Pomogliście mi duchowo i materialnie. Dziękuje Ci Piotrek za Twą osobę od początku terapii. Władek, również Tobie dziękuje za bolesne ale skuteczne lekcje pokory ;-) Romek, dużo Ci zawdzięczam.  Dziękuje wszystkim członkom wspólnoty AA i terapii, każdej napotkanej osobie która coś w moim życiu zmieniła, jest was zbyt wielu żeby was wymienić. Dziękuje wam drodzy czytelnicy, dziękuje wam za listy które do mnie piszecie. Oczywiście na końcu ale w sercu chyba na początku, dziękuje Bogu, za wszystkie łaski jakie mnie spotkały :-)

Sylwek, jestem alkoholikiem, nie piję 7 lat