środa, 29 listopada 2017

Mówić czy nie mówić o uzależnieniu?

Pixabay


Ostatnio pisałem o tym dlaczego boimy się pójść na terapię lub AA, ogólnie na grupę (LINK)
Jednym z podstawowych powodów jest wstyd. 
No dobra, załóżmy że przełamałeś go w sobie na tyle by zacząć terapię grupową lub AA. 
Jedno jest pewne, świat kręci się dalej, nikt nie czeka. 
Co masz zrobić w związku z pytaniami które prędzej czy później się pojawią? Zapraszam:

Więc tak, po pierwsze dlaczego się wstydzimy? 
Alkoholizm to choroba! Jednak nie oszukujmy się, jej przebieg raczej woła o pomstę do nieba niż o współczucie. Czynny alkoholik w zależności od stylu picia oraz ogólnego charakteru sieje mniejsze lub większe spustoszenie. Burdy w domu, kłótnie czy awantury. Ciche dni trwające nieraz nieznośnie długo. Rozboje, kradzieże, zdrady, lub nie pozorna ale bardzo uciążliwa nieobecność fizyczna i duchowa to często skutek "rozluźnienia". 

W zasadzie każdy czynny alkoholik to egoista, jak wiadomo społeczeństwo nie lubi egoistów. Znaczy się tak, trend w myśleniu o sobie jest podsycany na każdym kroku. Wszyscy w okół kadzą nam jacy jesteśmy wyjątkowi. W radiu słyszysz jak mówią - drodzy słuchacze, na koncercie - wspaniała widownio, dzwoni z telefonii komórkowej i zaczyna rozmowę od - Jest Pan/Pani naszym stałym klientem i przygotowaliśmy dla Pana/Pani wspaniałą ofertę. Znajome? Z jednej strony mówią Ci jaki jesteś wspaniały ale zawsze zostawiają niedosyt, bo tu masz za dużo cm a to za mało. Lub brakuje Ci tego czy tamtego.

Ok, jak zwykle rozjechał mi się temat, więc każdy alkoholik to egoista, czasami ego występuje w ładnym opakowaniu ale jak się zgłębić to najpierw myśli o sobie. Takich ludzi nikt nie lubi więc kolejna sprawa. 

Trzecia rzecz to brak kontroli. Pomijając powroty na autopilocie do domu i otwieranie drzwi głową, alkoholik z definicji nie potrafi kontrolować swojego picia! Więc jaki mamy obraz alkoholika na okładce?

Pieprzony egoista, awanturnik, niezdara życiowa, złodziej nie kontrolujący swojego zachowania. Świetny zestaw cech na portal randkowy...

Nie oszukujmy się, jest czego się wstydzić. Sam nie jestem święty a kiedy piłem to szkoda gadać. Czasami do tej pory kiedy mi się przypomni jakaś sytuacja z pijackiego życia to nie wiem czy mam się śmiać, płakać czy głowę w piach wsadzić.

Jednak musimy pamiętać o jednej podstawowej rzeczy! To było!!!

Mówi się że ktoś kto jest pijany mówi to co myśli, ok, coś w tym jest. 
Ale kto powiedział że pijany trzeźwo myśli?!?!

Kiedy na jednym z maratonów w terapii zmierzyłem się ze swoją przeszłością symulując przeprosiny z koleżanką z grupy to się prawie rozsypałem. Byłem przekonany że sobie poradziłem z przeszłością a tu nic. Fizycznie ciało niemal odmówiło posłuszeństwa. W głowie pojawił się doradca z końcówki picia: "Jesteś nic, jesteś zero, jesteś skończony, zrób wszystkim przysługę i zdechnij!"

Około tygodnia byłem taki struty kiedy uderzyła mnie myśl. Przecież to nie ja! Byłem taki kiedy piłem ale teraz nie piję i to wszystko to nie ja! Więc kim jestem? Nie wiem, dowiem się ale najważniejsze że to nie ja! 
To było, to minęło, pamiętaj ku przestrodze ale nie rozpamiętuj! 

Ulga ogromna, proszę Cię teraz, zapamiętaj to na całe życie! Alkoholizm to straszna choroba, jej konsekwencje są bardzo złe ale najgorsza jest pułapka błędnego koła. 
Pijesz rozrabiasz, nie pijesz cierpisz, pijesz żeby zapomnieć, pijesz rozrabiasz...
To nie ma końca, musisz wyskoczyć z karuzeli szaleństwa, nie ma innej opcji. Pamiętaj że to co było to było, to nie ty! Dowiesz się kim jesteś, w swoim czasie. Najważniejsze żebyś umiał to oddzielić! 

Przejdźmy teraz do sedna tematu, mówić czy nie mówić bliskim o chorobie, o leczeniu. 

Po pierwsze tak, niczego nie obiecuj ale powiedz że nie umiesz pić, najbliższym.
To ważne z kilku powodów. 

Rodzina z którą żyjesz pod jednym dachem i tak wie że chlasz! Kiedy powiesz że sobie nie radzisz poczujesz ulgę jakiej sobie nie wyobrażasz.

Powiedz im dlatego że będziesz miał hamulec kiedy Cię złapie głód alkoholowy. Będziesz wiedział że mówiłeś o tym i nie będziesz chciał przy pierwszej okazji zrobić z siebie frajera. Jak nie powiesz i się napijesz to nikt nie zauważy, oto kolejny dzień w raju...

Po drugie chodzi o spotkania, wiemy że w naszej słowiańskiej kulturze nie wylewa się za kołnierz... Byle spotkanie, grill, urodziny czy święta są najczęściej zakrapiane. Jak nie powiesz najbliższym co jest grane to będą Cię namawiali, nie wiadomo jak długo wytrzymasz. 
Po za tym lepiej unikać takich spotkań zwłaszcza na początku, jak się nagle odetniesz to pomyślą że coś się stało a uwierz mi że większość mimo iż wie że "lubisz" wypić nie wpadnie na taki pomysł że podjąłeś leczenie! Z domysłów jeszcze nic dobrego nie wyszło.

Po trzecie nie będzie a bynajmniej nie powinno być alkoholu u Ciebie w domu, dlaczego, to będzie oddzielny artykuł na ten temat. 

Po czwarte, nie można tylko nie pić. To tortura! Trzeba swoje życie przemeblować i to dość solidnie. Jeżeli nie będziesz się ukrywał z tym to będzie Ci łatwiej zorganizować na przykład czas na terapię AA lub wdrażać inne zalecenia. 


Jak rozmawiać ze znajomymi, jak odmawiać? 

Asertywnie. Co to kurwa jest?! Taka była moja myśl na terapii. 
Jak rozmawiać? Normalnie, możesz powiedzieć że nie pijesz bo nie chcesz, dbasz o zdrowie, to może przejść bo fit jest na topie. 
Możesz mówić że wypiłeś swoją rzekę i nie chcesz więcej. Możesz powiedzieć że masz postanowienie. Możesz wreszcie powiedzieć że się leczysz. 

Nie kłam! Wszystkie wymówki że dziś nie bo prowadzę, bo tabletka, bo lekarz, bo dupa, nie przejdą na długo. Raz że nikt się nie da tak długo w konia robić, dwa presja kłamstwa, presja czegoś co zaraz się wyda przytłoczy Cię. Nie kłam! To jedno z ważniejszych postanowień w trzeźwieniu. Czynny alkoholik kłamie nawet kiedy mówi "Dzień dobry!" 
Nie pijesz? Nowe życie, nowy ty! Pamiętaj!

No ale nie można być jak otwarta księga że każdy przyjdzie poczyta to co chce i pójdzie!
Po pierwsze nie musisz się nikomu tłumaczyć, jednak im szybciej powiesz komu trzeba tym lepiej. 

No ale wszystkim nie trzeba bo i po co?

Na przykład w pracy, jeżeli terapia nie koliduje z pracą i nie masz potrzeby zwalniania się z pracy. Jeżeli nie piłeś w pracy a głównie w domu to nie ma takiej potrzeby. Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu mówi przysłowie. Najważniejsze jest twoje zdrowienie bo jak będziesz się pogrążał dalej to i pracy za chwilę nie będzie i rodziny nie będzie i wiele wiele więcej rzeczy nie będzie. Jednak jeżeli praca w żaden sposób nie hamuje twojego trzeźwienia to nie ma po co! 

Szef może nie rozumieć, może się bać dać Ci odpowiedzialne stanowisko, możesz sobie zamknąć furtki w pracy jak zauważył jeden z czytelników bloga. 
Ja mojemu szefowi w pracy powiedziałem po trzech latach abstynencji. Była to moja druga już praca bo terapię przeszedłem w innej. Tam wiedzieli bo musiałem się zwalniać szybciej. 
Wracając, kiedy mówiłem szefowi że jestem alkoholikiem który kilka lat zdrowieje to powiedział: "Nie wyglądasz"... Odpowiedziałem tylko że Gdybyś mnie widział trzy lata wcześniej to byś się nie zastanawiał...

Nie ma potrzeby byś mówił każdemu napotkanemu człowiekowi. Kiedy pracowałem na budowach to bywało że latem klienci proponowali piwo, no to nie alkohol przecież... 
Odmawiałem i kiedy byli bardzo dociekliwi to za każdym razem to samo:
"Ale nic?! Nawet w urodziny? Na święta? Ani piwka? no i klasyk na koniec, A w Sylwestra? Nawet lampki szampana?" 
Kurwa mać, ja mam na imię Sylwester! Codziennie bym miał znowu pić?!?! Myślę sobie ;-)
Później już wyprzedzałem i po pierwszej propozycji mówiłem "Nie piję wcale, nawet szampana w Sylwestra" 
Tych których darzyłem jakąś sympatią zapoznawałem ze swoją przeszłością innych nie. Przyjdzie taki czas że nie będziesz miał potrzeby mówienia i tłumaczenia. Nie pije bo nie pije i to wszystko. Nie nie pije bo nie i chuj. To by nie było asertywne ;-) 

Skoro jestem przy przechodniach to bywa że mnie jakiś żurek zahaczy o drobne, bywa niestety rzadko bo żyję jak żyję że siadam z takim kolesiem na ławce, na chodniku a ostatnio nawet na szpitalnych schodach i gadam z nim jak pijak z pijakiem. Po co? 
Żeby zasiać ziarno, takie coś zostaje, zawsze zostaje a dzięki takim mini świadectwom jesteśmy żywymi dowodami na to że można żyć inaczej. Zachęcam każdego kto dłużej stoi na powierzchni żeby dawał takie mini wyrazy trzeźwego życia, to też spłata długu jaki ma każdy z nas, trzeźwiejących alkoholików. 

SB 


niedziela, 26 listopada 2017

Jak przestać pić samemu?

Pixabay



Ten tytuł to mała prowokacja, wiem, przepraszam. Ale myślę że jest potrzebny w takiej formie. Do rzeczy.
Z osób którym udało się wyjść z choroby alkoholowej samemu, znam dwie! Więc nie jest źle prawda!?!?
Jest, bo osób które podejmowały takie próby znam... Nawet nie wiem sam ile znam, jest ich tak dużo!
Natomiast znam setki którym udało się wyjść dzięki terapiom lub AA.
Tej zależności nie potwierdza wyłącznie moje doświadczenie, tak mówią też statystyki.
Grupa wsparcia czy w formie AA czy terapii jest najskuteczniejszą metodą wychodzenia z uzależnienia.

Jestem zwolennikiem naturalnych metod leczenia, dla mnie najlepszy sposób na przeziębienie to domowej roboty syrop z białego i czarnego bzu! Ale kochani, jak mi upierdzieli nogę to picie miodu prosto z pszczół nie pomoże prawda!?!?! Idę do chirurga i koniec bo to najskuteczniejsza metoda!
Więc jak to jest z tym wychodzeniem z uzależnienia samemu? Zapraszam:

Kto czyta mnie dłużej wie że alkoholik sam wymyśli najwyżej pół litra wódy. Dlaczego tak się dzieje, dlaczego tak trudno, wręcz niemal niemożliwe by wyjść samemu z uzależnienia? Chodzi o kilka rzeczy.

Po pierwsze każdy z nas potrzebuje lustra, pewnej opozycji. Macie tak że kiedy patrzycie w lustro to mówicie sobie jest dobrze a kiedy patrzycie na zdjęcia to mówicie: Jak ja wyglądam na tej fotce!!!
Otóż mam dla Ciebie wiadomość, to nie zdjęcie, Ty tak wyglądasz :-)

W samo ocenie jesteśmy dość sprawnymi kłamcami, wiem coś o tym bo jak ja potrafię dorobić ideologię do jakiegoś głupiego zachowania to szkoda gadać. Myślę, jestem przekonany że większość z nas tak ma.
No weź, zasłużyłeś, tak ciężko pracujesz, należy Ci się, to nie Twoja wina itd. Znasz ten głos? Bo ja chyba za dobrze. 

Właśnie po to nam jest potrzebna druga osoba, pokaże nam pewne błędy, zachowania których sami nie dostrzegamy. Oczywiście co my z tym zrobimy to już druga sprawa ale przynajmniej jest ktoś kto nam mówi że mamy ogon.

Ja miałem to szczęście że moja żona równolegle ze mną chodziła na terapię współuzależnienia i wiedziała co nieco. Mogła szybciej niż ja zauważyć że pewne pijane zachowania zaczęły wracać, np. izolacja od ludzi, częste wychodzenie na dwór, picie hektolitrów gazowanych napojów. Ogólnie wszystko co znajdziecie w dzienniczku głodu alkoholowego i nawrotu choroby alkoholowej : LINK

Każdy z nas potrzebuje opozycji która czasami "siłą" wyciągnie z nas to co najgorsze. Terapia ma swoje zadania, po za tym że nie możesz tam chlać, jesteś podobnie jak w szkole "przymuszony" do działania. Przymuszony w przenośni bo nic nie musisz, możesz nie łazić na terapię ale czy coś się wtedy zmieni? A wiem z doświadczenia własnego i osób które znam że czasami trzeba w pewnym sensie przymusić nas do działania bo z natury jesteśmy wygodni.

Mamy tez ego, ego nie lubi przyznawać się do błędu, nie lubi być oceniane negatywnie. Naprawdę trzeba jaj żeby umieć wziąć własne zachowanie na klatę! Statystycznie 7 osób na 10 uznaje za prawdę to co pokrywa się z ich oczekiwaniem. Wiecie co to znaczy? 7 na 10 osób jest skłonna się oszukać, popełniać te same błędy, tkwić w mniejszej lub większej niewygodzie, cierpieniu niż przyznać że nie miało w czymś racji! 7 na 10!!!
Jeżeli chodzi o alkoholików to 11 na 10 oszukuje się byle by bronić piweczko, piwunio.

W trzeźwieniu potrzebna jest determinacja, sukcesywność i konsekwencja, cechy których jest pozbawiony każdy czynny alkoholik. W grupie zdecydowanie łatwiej je wypracować. 
Metodą chałupniczą to z alkoholu można jedynie bimber pędzić a nie wychodzić z uzależnienia! 

Jak wół powtarzam że problemem alkoholika nie jest alkohol! Alkohol to tylko skutek a nie problem. Skutek nie odwracalny, bo po przekroczeniu czerwonej linii zachodzą zmiany w mózgu po których reakcja na alkohol jest inna niż u osób zdrowych! To nie jest choroba umysłowa chociaż są tacy co mnie o okrągły dowód podejrzewają...
Podstawowy problem to myśli, uczucia, emocje i dusza. Tam trzeba działać. Dlatego kiedy ktoś mnie pyta czy nie picie gwarantuje szczęśliwe życie mówię nie! Samo nie picie to tortura!
Natomiast trzeźwienie tak, trzeźwienie gwarantuje szczęśliwe życie bo nawet kiedy nie idzie po twojej myśli to radzisz sobie z tym.

Ja bym wyszedł jednak z innym pytaniem, skoro mając złamaną nogę bez wahania idziesz do chirurga, kiedy  masz gorączkę też idziesz do lekarza to dlaczego kiedy jest niemal pewne że chorujesz na chorobę alkoholową (WHO- czyli światowa organizacja zdrowia klasyfikuje alkoholizm jak chorobę pod numerem ICD-10 (karty klasyfikacji chorób) F-10 (alkoholizm) W ICD-10 są wszystkie choroby więc alkoholizm to również choroba.
Więc pytałbym dlaczego nie chcesz podjąć najlepszej możliwej drogi zdrowienia w przypadku uzależnienia gdzie w innych sytuacjach byłbyś w stanie zapłacić wysoką cenę byle by wyjść z choroby?

Po pierwsze społeczeństwo współczuje chorym sądząc że alkoholik sam sobie winien. Oczywiście nie jestem zwolennikiem głaskania alkoholika po głowie. Czasami trzeba tą głową nieźle walnąć! Jednak brak wiedzy i w kółko powtarzany mit na temat silnej woli sprawiają że alkoholik to dno z którym nie chce się nawet gadać. Człowiek uzależniony nie ma kontroli nad sobą, nie ma władzy nad sobą. Nie trudno się domyśleć że społeczeństwo tego nie toleruje. Co można zrobić? Podjąć leczenie mimo opinii i mitów w tym temacie. To proste, jeżeli będziesz chlać dalej tylko utwierdzisz swoje otoczenie w opinii że alkoholik sam sobie winien bo jak by chciał przestać pić to by nie pił. Błąd! Tak robią ludzie zdrowi, przestają kiedy chcą pić i już. Alkoholik może podjąć próbę nie picia ale to nic nie da bo jest chory! Wróci do tego bo to jedna z powtarzalnych cech tej choroby! Natomiast alkoholik może podjąć leczenie, wówczas ma szanse na wyzdrowienie "uśpienie" nawet dożywotnie "uśpienie" choroby.
Więc daj nadzieję tym którzy Cię szanują i zrób na złość chujom co Ci źle życzą, pójdź się leczyć ;-)

Po drugie, boimy się otwarcia przed innymi gdyż uważamy że nasze życie to totalna klapa a my jesteśmy beznadziejni. Kłamstwo wybiera dwa kierunki, jestem zajebisty i jestem beznadziejny. Uwierz mi że nikt nie jest święty a na pewno nie ma ich w AA czy na terapii. Im bardziej w procesie leczenia będziesz się otwierać tym skuteczniejsze będzie leczenie. To jak byś się wybrał w końcu do lekarza i mu wszystkiego nie powiedział.  
Może będziesz miał migrenę a on zleci Ci lewatywę... Pamiętaj też żeby się stosować do zaleceń lekarskich a nie po swojemu.

No dobra, wiem że kiedy pomyślisz o swoim znajomych, bliskich to słabo Ci się robi na temat leczenia bo co oni powiedzą.

1.Nie myśl za nich, to najgorsza rzecz którą często robimy.

2.Czasami myślimy że jesteśmy pępkami świata a w rzeczywistości ludzie mają nas w dupie! Nie wiedzą o piciu i nie dowiedzą się o leczeniu

3.Czasami dokładnie odwrotnie, myślimy że nikt nie wie o nas nic a wiedzą doskonale, musisz pomyśleć jakie dostajesz sygnały z zewnątrz.

4.Teraz tak obiektywnie, jak by Cię dotknęła cukrzyca, to czy byś się wstydzili? Alkoholizm to choroba która jest sklasyfikowana. Nie można się wstydzić leczenia a należy wstydzić trwania w chorobie na którą jest lekarstwo tyle że nie postaci tabletki!. Ludzie którzy myślą inaczej nie są warci Twojej troski! 


Więc w odpowiedzi na Twoje pytane czy można wyjść samemu z alkoholizmu powiem tak, Rambo, John Rambo sam sobie prochem wypalił dziurę w klacie po drzewie po czym zaszył żyłką i wybił 1000 ludzi...

Słyszałem też o takich co raka leczą kawą albo głodówką... 

Mimo że jestem zwolennikiem naturalnych działań to w kwestii życia i śmierci wolę trzymać się najskuteczniejszych metod tym bardziej że część z nich jest za darmo (AA) 
Z resztą myślę że masz już jakieś doświadczenie z próbami ograniczania alkoholu, nie mieszania trunków, kolejnych obietnic i przyrzeczeń. Jeżeli tak to wiesz na ile sobie sam poradzisz, jeżeli nie to dużo przed Tobą... pytanie czy warto bo na logikę kompletnie nie! Pamiętaj, wstyd to tkwić w bagnie, leczenie, "walka" o lepsze jutro dla siebie i bliskich to postawa godna podziwu! Byle byś od razu pomnika nie chciał za to że na autopilocie do domu nie wracasz ;-) To może Cię zainteresować:

Jak przestać pić?

Terapia otwarta, zamknięta czy AA? Co najlepsze?

Pierwszy raz w AA

sobota, 18 listopada 2017

Wyrzuć pilota!!!

Pixabay


Tytuł o pilocie a wstęp o karmieniu piersią. Co to ma do rzeczy? Poczytaj proszę do końca :-)

Kilka dni temu była u nas pani położna. Bardzo ciekawa osoba. Z żoną i dziećmi wszystko dobrze. Sama była pozytywnie zdziwiona że matka karmi oboje bliźniąt piersią. Zdziwiona ponieważ duża część kobiet już po kilku dniach przestaje karmić je naturalnie serwując małym butlę.
Oczywiście rozumiem że bywają sytuacje ciężkie by karmić naturalnie, nie oceniam tych kobiet bo sam wiem co to znaczy tylko z obserwacji. Jednak w bardzo wielu wypadkach chodzi o jedną rzecz. O jaką? Zapraszam:

Kochani, żyjemy w czasach Tu i Teraz. Niestety nie chodzi mi o życie w chwili obecnej. To było by super, zawsze być w teraz a wczoraj traktować jako lekcje do lepszego jutra. Niestety często, ja też, kiedy mam wolny weekend jestem w pracy myślami, bardzo rzadko w tej zarobkowej bo mam fajną pracę. Myślę jednak o nowych pomysłach, wydaniu książki, kończeniu prac w domu i czasie kiedy to wszystko ogarnę. Znasz to? Być w pracy 7 dni w tygodniu? Mi się zdarza...

Jak często Ci się zdarza będąc na wakacjach czy spacerze robić zdjęcia i liczyć nadchodzące lajki na facebooku? Lub sam się łapię na przeglądaniu allegro czy olx, tak bez celowo, bo przyjemnie. Przecież to też podróż w przyszłość: "O to sobie kupię, będzie super wyglądało w salonie". Czas leci a 99% z tych rzeczy i tak nigdy u mnie nie zawita bo albo mnie nie stać albo jak już stać to dochodzę do wniosku że nie potrzebuję :-) Więc bycie w tu i teraz to prawdziwy raj, dzieci są w swojej naturze w chwili obecnej stąd mają dużą koncentrację i wewnętrzną radość. Jednak niestety nie o takie tu i teraz mi chodzi...

Mówiąc pokolenie tu i teraz mam na myśli to że wszystko chcemy mieć teraz i z dostawą do domu.
Takie mamy teraz czasy, technologie sprawiły że wszystko przyspieszyło a najbardziej nasze oczekiwania i dążenie do wygody a że jest to też ogromny biznes to również jest też ogromne parcie. W czym rzecz?

Mam takie wrażenie że bardzo szybko tracimy zdolność do czekania i nie wygody. Oczywiście nie mam na myśli tolerancji na czekanie w formie stu procentowej naiwności czy nie wygodę w postaci tolerancji na wyzysk i wykorzystanie. Chodzi mi o to że wszystko ma być tu i teraz i najlepiej za wciśnięciem guzika w pilocie. 

Sam jestem typ człowieka który chce mieć swoje jutrzejsze plany zrealizowane wczoraj. Akurat bliźnięta wybijają mi ten pomysł każdego dnia z głowy a ja robię się powoli spokojniejszy. 

Więc do rzeczy, niemal każde urządzenie ma dzisiaj pilota, tv, wieża, radio. Niemal każda rzecz jest obsługiwana przez aplikacje w smartfonie. Działanie smartfona jest w zasadzie ograniczone wyłącznie nasza wyobraźnią. Miliony informacji, tych przydatnych i tych do niczego nie potrzebnych jest dostępna na miźnięcie paluchem po ekranie bez wstawania z łóżka. 

Zakupy z polski, zakupy z zagranicy? Nie ma sprawy, klikasz kup teraz i oczekujesz kuriera. Jedzenie do domu? Są lodówki które same sprawdzają stan i zamawiają produkty które się kończą. Czy to jest złe? Jako miłośnik technologi twierdzę że nie! Jednak uczy nas dwóch rzeczy które wspomniałem wcześniej. Tracimy tolerancje na czekanie i na nie wygodę. 

Kiedy byłem dzieckiem to żeby zrobić zakupy trzeba było się uśmiechnąć do kogoś z autem, we wiosce nie było ich zbyt wiele, lub dojść dwa kilometry z buta na PKSy. Dojechać do większego miasta i tam z buta, czerwonym lub po wypłacie taksówką ;-) dojechać do sklepu. Wybrać coś z tego co było na półkach i tak samo długą drogę wracać do domu. Dzisiaj stanie autem w korku lub czekanie na kuriera potrafi zepsuć dzień... 
Oczywiście że nie chce wrócić do czasów z lat '90tych. Było sporo fajnych rzeczy ale teraz też jest ok. Jednak to że wszystko jest dziś na wciśnięcie guzika jest niebezpieczne. 

W życiu trzeba swoje w kolejkach wystać, trzeba swoje się napracować i co najważniejsze trzeba swoje poświęcić! Nie ma inaczej!

Sam budowałem dom od pierwszej warstwy pustaków do wprowadzenia jakieś 11 miesięcy w tym samym czasie pracując zarobkowo. Jednak przez 3-4 lata dzień w dzień myślałem i próbowałem by zacząć budowę przyjmując co chwile kolejną porażkę! 
Dzisiaj nie jestem bez wad, mam ich wiele ale uważam że jest dobrze. Życie mi się ułożyło. Ale jest to efekt wywracania własnego światopoglądu do góry nogami co chwilę! Od początku terapii do dziś, nie zawsze chętnie zadaję sobie pytanie: Może to ze mną coś nie gra, może ja coś robię nie tak? Czy było to wygodne? Nie! 
Życie to wspaniały i dziki projekt a nie kąpiel w budyniu. Jak mówił Clint Eastwood "Chcesz mieć gwarancje to kup sobie toster" 
Życie w swojej naturze ma niewygodę i to ta nie wygoda powinna nas skłaniać do pracy nad sobą i w okół siebie by żyło się lepiej. Unikanie nie wygody to droga do nikąd a właśnie mam wrażenie że współczesne czasy, pokolenie tu i teraz w który żyjemy sprawia że nie jesteśmy zdolni do poświęceń. 

Oczywiście jest to tylko pewien wycinek osób, nie mówię o wszystkich ale uważam że powodem dla których wiele kobiet nie karmi dziecka piersią jest właśnie brak zgody na nie wygodę. Mężczyźni też nie są zdolni do ojcostwa czy nawet małżeństwa w obawie że będą musieli na jakiś czas poświęcić się rodzinie. To dotyczy wszystkiego! Tak bardzo przywykliśmy do wygody że trudno nam znosić nie wygodę i czekanie a jak mówił papież Franciszek "Prawdziwe życie zaczyna się tam gdzie kończy się strefa komfortu"

Nie znaczy to że mam zamieszkać w lesie i polować na sarny! Wyjściem ze strefy komfortu jest przed wszystkim przeciwstawianie się własnemu ego. 
Każde branie odpowiedzialności za to co myślę, mówię i robię to wyjście ze strefy komfortu. Każde patrzenie na siebie w prawdzie, ze swoimi zaletami i wadami to jest wyjście ze strefy komfortu. 
Powiedzenie komuś bliskiemu nawet nie wygodnej prawdy, poproszenie kogoś o to by wskazał mi co robię nie tak, to jest wyjście ze strefy komfortu. 
Kochani, z pełna odpowiedzialnością stwierdzam że nie ma miłości bez ofiary (poświęcenia) nie ma przemiany bez wyjścia ze strefy komfortu. 
Nie ma zbierania owoców bez wcześniejszej pracy. 

Wszystko co dobre zawsze wymaga poświęcenia czasu i pracy. 
By zebrać warzywa i owoce każdy wie że trzeba je zasiać i ich doglądać.
Chwast wyrośnie wszędzie i bez naszej uwagi.
Trudniej dom zbudować niż go zburzyć, trudniej pieniądze zarobić niż je stracić. 
Trudniej chodzić na siłownię i dbać o zdrowie niż zapuścić się przed tv.

To co nie dobre jest łatwe, bo łatwiej się nachlać niż wziąć odpowiedzialność, 
łatwiej wziąć rozwód niż zawalczyć o małżeństwo, łatwiej uciec niż porozmawiać,
łatwiej obejrzeć kolejny odcinek serialu niż przeczytać coś dobrego.

Mój idol mówił:

"13 Wchodźcie przez ciasną bramę, bo przestronna brama i szeroka ta droga, która wiedzie do zguby, a wielu jest tych, którzy przez nią wchodzą. 14 Jakże ciasna brama i wąska droga wiodąca do życia! Nieliczni są ci, którzy ją znajdują." Mt 6,7

Kochani, poważnie, od dziś nie korzystajmy z pilota, nie bądźmy pokoleniem nie zdolnym do poświęceń. Cierpliwości i odwagi, życzę sobie i wam.

SB

środa, 8 listopada 2017

Fit czy kit?


Pixabay


Stoję w kolejce w aptece, rozglądam się po regałach i czytam o kolejnych atakach grypy... Nagle w kącie pola widzenia dostrzegam znajomą twarz. Oglądam się dyskretnie by nie wywołać dziwnych podejrzeń i moim oczom ukazuje się Ewa Chodakowska! 

Wypchnąłem klatę do przodu, kaloryfer podniosłem z kolan i myślę sobie... Długo kurna na bezdechu nie wytrzymam! 
Spoglądam jeszcze raz i cała magia prysła, to kartonowa reklama Pani Ewy! 
Mogę wrócić do poprzedniego stanu i zaczerpnąć powietrza. Kupiłem co chciałem i wychodząc obciąłem wzrokiem Panią Chodakowską jak komornik telewizor. 

Taka myśl mi się natknęła i od razu tłumaczę. Nie jestem wrogiem fit i naprawdę szanuje wysiłek Pani Ewy i innych jej podobnych. Mi się nie chce i dupa z tego powodu mnie nie boli. Ale proszę was kochani, czy tak wygląda prawdziwe życie?! 

Drogie Panie, to zwłaszcza was się dotyczy, ja naprawdę rozumiem że każda z was chce być od dziecka podziwiana, ważna dla kogoś, kochana itd. Ale czy tak wygląda prawdziwe życie?!  Czy ludzie z bilbordów, wystaw galerii handlowych, reklam i gazet wyglądają tak na co dzień? Pomijam retusze i inne ulepszacze. Przecież świat gdzie wstaje się do roboty, płaci rachunki, odrabia z dziećmi lekcje, po raz kolejny prosi męża by układał po sobie ubranie nie ma wiele wspólnego z tym co widzimy na plakatach!

Nie dajmy się nabierać na to z dwóch powodów, jeden bardzo oczywisty to brak pogody w serDuchu. Proszę was, można nabawić się kompleksów jak się za dużo na oglądamy kolorowej prasy. Mężczyzn boli jak ktoś ma szybsze auto albo większy tv. 
Po drugie, jak się mocno wkręcę w ten obłęd to tracę kasę, czas i energię a i tak zawsze wybiorą młodszą... Nie bierzmy w tym udziału bo to pogoń za króliczkiem, wyścig bez mety. 

Zadanie terapeutyczne, wychodzisz z domu i po napotkaniu bilbordu z kaloryferem w miejscu brzucha pokazujesz środkowy palec i mówisz Fuck Off !!! Nie dlatego że boli dupa, ale dlatego że od dziś mam dystans do siebie. 

Miłego kochani, SB