sobota, 30 lipca 2016

Nie ma wygranej bez ofiar!




Jakiś czas temu pisałem taką myśl Co mam zrobić link do artykułu gdzie pokrótce pisałem o tym że najpewniej wiesz co masz zrobić ale jeszcze tego nie zrobiłeś.

Skąd bierze się w nas przekonanie że zmian dokonuje się łatwo i przyjemnie? Z idealizowania rzeczywistości, z przekonania że bez wysiłku można coś osiągnąć. Z reklam i show biznesu.

Ale jak to! Przecież nie można tak! Jak można iść do celu po ofiarach?! No cóż, nie można inaczej!
Ludzie którzy idealizują rzeczywistość, zwykle są od niej nieźle oderwani...

No ale jak można zwyciężać kosztem ofiary?! Iść do celu po trupach?!

I tak i nie! Oczywiście nie po trupach z ludzi, takiej ofiary nie mam na myśli. Chodzi mi o to że tak jest wszechświat skonstruowany że zawsze jest coś za coś! Zawsze! Bo nawet na miłość trzeba się otworzyć a to nie zawsze jest łatwe więc już wymaga poświęcenia.

Z takich przyziemnych przykładów. Idziesz do szkoły i się uczysz. Zdajesz i w pewnym stopniu modelujesz swoją przyszłość w zamian za poświęcony czas i wysiłek, w szkole i domu.

Chcesz schudnąć? Biegasz, czy Ci się chce czy nie chce! Trenujesz i trzymasz się diety nie rzadko przełykając ślinę na widok tłustego hamburgera... Boli? Pewnie że boli więc jest ofiara.

Nie chcesz pić, nie chcesz palić? Pewnie że nie zawsze musi to być katorga, mnie nie picie przyszło stosunkowo łatwo w porównaniu z nie paleniem. Jednak jeżeli powiedziałbym że bez wysiłku to bym skłamał.

Fizycznie, kilka dni, no może tygodni leczyłem ciało z zatruć alkoholowych. Przeżywanie kaca do którego nie dopuszczałem latami nie było specjalnie miłym uczuciem...

Psychicznie składałem się na terapii, dwa/trzy razy w tygodniu przez półtorej roku. Trochę trzeba było się dopasować do tematu...

Duchowo? Droga na całe życie w której najtrudniej przyznać się do porażki. Walka (taka bez walki) z własnym egoizmem nie jest łatwa więc jeżeli sądzisz że rozwój osobisty i duchowy to spacer po płatkach róż to radze ubrać gumaki...

Oczywiście że warto! Warto! Warto! Warto! Jednak nie zakładaj z góry że będzie lekko bo się bardzo szybko wypalisz. Nie zakładaj też że nie dasz rady bo to druga skrajność.

Pokora to stanie ani nie na palcach ani nie na kolanach.

Więc jeżeli już wiesz że potrzebujesz coś ofiarować w drodze po marzenia (najczęściej wolny czas, wysiłek fizyczny i psychiczny a do tego kuuuupe strachu) to ofiaruj to za coś.

Jako katol możesz ofiarować swoje cierpienie... Tak, tu się zatrzymam na chwilę. Cierpienie dlatego że jeżeli ktoś sądzi że wstawanie na dwie czy trzy godziny przed czasem tylko po to by realizować cel jest miłe to zapewne lubi na nodze nie podwiązki a pułapki na niedźwiedzie... Sado-maso!

Pewnie że warto ale miłe to nie jest! Więc jako katol możesz ofiarować cierpienie z jakimś tam projektem np. Napisaniem pracy, książki, czy ukończeniem studiów lub zadaniem w pracy, delegacji, w intencji np. zdrowia dzieci lub rodziców, potrzebnych łask. Za trzeźwość dla przyjaciela lub otwarcia serca teściowej ;-) Wszystko jedno, szkoda by się to cierpienie zmarnowało.

Natomiast z auto motywacyjnego punktu widzenia...
Cóż, może Ci się od razu nie udać, tak może tak być! Logiczne że nie popełnia błędów tylko ten co nic nie robi. Edison zanim dał światu żarówkę przeprowadził 2000 prób! Wyobraź sobie że poddałby się po 1999 próbie. Wszystkie one poszły by psu w dupę!

Więc kiedy nie uda Ci się czegoś osiągnąć po twojemu, to się nie poddawaj bo zmarnujesz wszystko co do tej pory zrobiłeś!

Chcesz wrócić do picia, palenia, pornografii, tłustego żarcia i innych patologicznych zachowań?
Chcesz wycofać się z własnej działalności i zapomnieć o innych marzeniach, nawet tych przyziemnych. Toć możesz, nikt Ci nie broni. Jednak pomyśl czy chcesz to wszystko, krew, pot i łzy które już oddałeś, wepchnąć tam gdzie słońce nie dociera.

To jak... tygrysie! Chcesz tego? Czy jednak nie poddasz się tak łatwo?

Sylwek

P.S. Prosisz Boga o pomoc? Bardzo dobrze! Sam to robię codziennie, proszę i dziękuję. Natomiast kiedyś słyszałem i podpisuję się pod tym każdą kończyną, że Bóg przychodzi na spotkanie z Tobą "15 minut po czasie" Po co? Żeby sprawdzić czy Ty naprawdę chcesz! Więc nie poddawaj się tak łatwo bo być może za następnym zakrętem czekają na Ciebie wszystkie potrzebne łaski.

sobota, 16 lipca 2016

Pot i prysznic...

Pixabay


Odnośnie ostatnich artykułów. Jak wiecie od lat pracuje na budowie, może nie jest to coś co bym chciał robić do końca życia ale póki co jest więcej zalet niż wad :-)
Ostatnimi czasy w pracy jest masakra, ogólnie jak w kopalni, brudno, mokro i ciężko jak cholera. W sumie siłka za darmo ;-) Ale nie o tym.

Każdego dnia w robocie ubrudzę się i spocę. Oczywiście każdego dnia biorę prysznic.

Czy jest mi wstyd że się ubrudzę?   Nie!
Czy jest innym wstyd że się ubrudzą?   Nie!
Czy to normalne że się spocę, zwłaszcza latem?   Tak!
Czy inni również się pocą?   No oczywiście że tak!
Czy ogólnie temat brudu i potu jest tematem tabu?   Nie!

Nie bo to normalne! Przecież wszyscy się pocą, każdemu zdarzy się ubrudzić! Czy w tym jest coś dziwnego? Nie! Nikt nie robi z tego halo bo to ludzkie! Nawet sam się tego nie wstydzę bo to normalka. Oczywiście każdego dnia biorę prysznic, gdybym się nie kąpał tydzień to fakt, zaczeli by o mnie gadać... ;-) i wówczas pot i bród, a właściwie suma tych dwóch stała by się powodem do wstydu ;-)

Co to ma do bloga o uzależnieniu, rozwoju osobistym i duchowym! No co!!! 

A jakby tak pot i bród zamienić na grzech/pomyłkę/błąd, jak zwał tak zwał?

Czy grzeszę, mylę się i popełniam błędy? Owszem i to jak.
Czy jest mi wstyd?  Cóż, z niektórych rzeczy to dumny nie jestem ale do większości swoich błędów mam już dystans.
Czy to normalne że ludzie grzeszą?  Cóż... tak.
Czy inni też tak robią?  Nie wiem czy tyle co ja ale tak.
Czy temat grzechu i błędu jest tematem tabu?   No i tu jest pierwsza i jedyna różnica.

Dlaczego?  Nie jestem psychologiem społecznym ale media lansują idealnych ludzi w idealnym świecie, gdzie rachunki są zawsze zapłacone, na koncie jest kasa, auto zatankowane, zawsze świeci słońce, sąsiedzi uśmiechnięci itd. Jak się to ma do rzeczywistości? W dupe nijak!

Za bardzo staramy się być pierwsi, stroje, domy, kult ciała, to znaczy gdybyśmy się starali to pół biedy, za bardzo udajemy pierwszych. Stąd temat pomyłki jest tematem tabu a im bardziej ktoś zakompleksiany tym bardziej udaje.

Żeby nie przeciągać, co robię kiedy wyglądam jak świnia? No nie będę się perfumował bo ludzi pozabijam po tygodniu, nie wstydzę się że się ubrudziłem i spociłem bo wiem że za chwilę wezmę prysznic i będzie ok.

Jak się wykąpie to nie idę się specjalnie wytarzać w błocie! Gdyby tak było to coś nie tak bym miał w kablach... W miarę możliwości staram się unikać brudu ale jak się upieprze to nie udaje że jest inaczej. Perfuma i sztuczny uśmiech na gębie nie zduszą smrodu... Mydło i woda owszem!

Wiec jak zmyć z siebie błąd, grzech, pomyłkę?

Jako katol powiem że spowiedź. Było o niej w kroku piątym AA.
Jednak żeby nie było o kościele to nauka na własnych błędach, rozmowa z kimś bliskim, zaufanym i bardziej doświadczonym by powiedział Ci co robić i jak robić by się nie ubrudzić wcale albo chociaż tak mniej, również pomoże.

Czystość ciała i ducha ma być obranym kierunkiem, sposobem na życie a nie celem samym w sobie bo i ciało się spoci i ja zgrzeszę. Jednak zawsze mam mydło i wodę...

Czy nie żyło by się nam wszystkim łatwiej gdybyśmy zaakceptowali fakt że każdy popełnia błędy, że każdy grzeszy i każdy się myli ze mną na czele?! Nie trzeba by udawać i pompować brudnego i zapoconego ego materializmem i pozycjami społecznymi.

Tak po prostu, jak się spociłem to się umyje, jak się ubrudziłem to się umyje i następnym razem będę ostrożniejszy. Nie ma powodu do wstydu bo to nic a nic nie odbiega od normy! Bo każdy człowiek ma swoją historię!

Miłego, Sylwek :-)

czwartek, 14 lipca 2016

12 kroków AA. Krok szósty : Staliśmy się całkowicie gotowi, aby Bóg uwolnił nas od wszystkich wad charakteru

Pixabay



Tak znaleźliśmy się w kroku szóstym. Kroku uznania pewnej gotowości do zmian, no bo skoro poszukaliśmy w sobie wad, skoro komuś wyznaliśmy nasze błędy, bezsensem było by to zostawić.

To tak jak byś dawno temu wbił sobie w rękę, nogę czy oko drzazgę. Ból był straszny, jednak kiedy po czasie drzazga wrosła w Twoje ciało i ból jakby stał się mniejszy. Nie zniknął nigdy, pojawiły się stany zapalne w postaci : Nie idzie mi w pracy, nie mogę znaleźć stałego partnera, bardzo dużo oceniam itd. Wszystkie Twoje i moje wady mają swoje źródło w przeszłości. 

Jakaś sytuacja, jakieś wydarzenie sprawiło że coś we mnie zostało. Zupełnie jak ta drzazga. Być może na samą myśl o niej robi Ci się nie dobrze. Być może kiedy w kroku czwartym i piątym wróciłeś do tych drzazg zrobiło Ci się słabo. 

Na pewno jakieś wyjąłeś sam lub podczas wyznaniu ich jakiemuś przyjacielowi, sponsorowi czy przewodnikowi duchowemu one zwyczajnie wypadły. Wiem że tak mogło być.

Są jednak takie drzazgi które bolą niemiłosiernie, siedzą tak głęboko, są tak wielkie i pokręcone że ich wyciągnięcie strasznie boli! Ludzka ręka nie poradzi sobie z tym wyzwaniem. Co wtedy? Krok szósty, stań się gotowy aby to Bóg, uwolnił Cię od wad charakteru. 

Poniżej kawałek mojej historii. 
Kiedy w 2008 roku zmarł mój tata, od pierwszego stycznia 2009 (najgorszego pierwszego stycznia w życiu) zacząłem chodzić na cmentarz prosząc Boga, prosząc ojca aby pomogli mi. Prosiłem Boga by... Zrobił coś z moją żoną. W domu była tak paskudna atmosfera, że już nie ogarniałem.

Boże, proszę Cię, zrób coś z tą kobietą bo nie ogarnę, pomóż też mi, nie zniosę tego dłużej...

Jako że zawsze miałem racje... mój zakuty łeb nie wpadł na pomysł:

Ty, Sylw... Yyyy, aaaa... A może by tak przestać pić...???

Więc prosiłem dalej. Kilka miesięcy później tak mną potrząsnęło że otworzyłem się na działanie Boga. 3 maja tamtego roku, kładąc się do łóżka, całkowicie oddałem swoje życie Bogu. Tak nie piję do dziś... Co bym zrobił sam? Biorąc pod uwagę że nawet nie wpadłem na genialny pomysł Nie piję! to zapewne wymyśliłbym pół litra wódy...

Na trzeźwo także były takie sytuacje że sam nie potrafiłem. 
Pozbycie się lęku prowadzenia auta, czy rzucenie papierosów to także łaska Boska. 
Oczywiście Bóg nie wsiadł za mnie za kierownice czy nie przeszedł pierwszego miesiąca bez papierosa. 

Jednak, postawił na mojej drodze takich ludzi, takie sytuacje które powszechnie nazywamy, szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Być może na początek nie zawsze szczęśliwym ale ostatecznie lepiej dostać nawet opierdziel czy klapsa od rodzica niż stracić życie włażąc pod koła tramwaju... 

Brzmi to wszystko nieźle co, wzniosłe ideały prawda? A życie co innego. 

Przecież gdybym tylko mógł to oddałbym Bogu każdą moją wadę, prawda? 
Z całym szacunkiem, gówno prawda. 

Uwielbiam część moich wad i mimo że wiem że nie są dobre, wiem że było by mi lepiej bez nich to wiem też jak bardzo są przyjemne! 

Oceniam i obmawiam bo w większości wypadków czuję się lepszy, pielęgnuję moje ego zamiast je oczyścić. 
Używam wulgaryzmów bo czasami te z "r" mi pomogą ale na ogół czuję się ważny i podkreślam swoją "rację"

A może się użalam nad sobą? Bardzo rzadko, ale się zdarzy. Dlaczego się użalam kiedy wiem że to nic nie da? Owszem wiem, wiem że użalanie się nad sobą nic nie da, wiem że ono nawet pogorszy sytuacje!
Ale kto jako dziecko był chory wie jak duże zainteresowanie rodziców i bliskich wzbudził. Nie trzeba było iść do szkoły, dużo rzeczy uchodziło płazem No nie krzycz na niego, zobacz jaki on biedny... 

O wadach związanych z używkami, seksem czy pieniędzmi nie wspomnę bo jak bardzo te są przyjemne to wie każdy... Prędzej znajdę kilkaset wymówek niż spojrzę na siebie w prawdzie.

Więc uwierz że Bóg, chce i jest w stanie pozbyć się każdej Twojej drzazgi, każdego syfu i brudu! Tylko trzeba mu na to pozwolić.

Najważniejsze by wyrażać chęć i starać się je usuwać. Tak zwyczajnie, tak pokornie. 


Oczywiście pozbywanie się wad nie powinno stać się celem samym w sobie a jedynie kierunkiem życia. Kiedy spojrzę na własne wady i tak się zastanowię ile tego jeszcze w sobie noszę, dodam mozolne tempo z jakim się ich pozbywam to perspektywa załóżmy 80 lat życia nie jest zbyt obiecująca by wystarczyło mi czasu.

Bóg, rozwój osobisty i duchowy nie może być kolejnym dowodem by podkreślić Twoją niedoskonałość! Takie podejście zniechęci każdego, absolutnie każdego człowieka nim pozbędzie się jakiejkolwiek wady! 

Perfekcjonizm który ma źródło w niskim poczuciu własnej wartości spowoduje że nie uniesiesz ciężaru wad, zostawisz pomysł na ich pozbycie się szybciej niż Ci się wydaje.

Więc niech stawanie się doskonalszym (nie doskonałym), co jakiś czas, stanie się kierunkiem życia a nie celem. Kiedy będziesz skupiał się na swoich wadach to albo Ci ich przybędzie albo przewrócisz się pod ich ciężarem. 

Kiedy świadomy swoich zalet, ale też wad będziesz żył tak by Bóg mógł działać w Tobie to osiągniesz cel. 
Jak to zrobić?
Daj czas czasowi ale nigdy nie mów: Nie dam rady.


Sylwek

środa, 13 lipca 2016

Jestem na scenie...

Pixabay

Ten tekst napisała niezwykła, młoda kobieta. Mnie powalił na kolana, poczułem zazdrość ;-), by wzruszyć się do łez. Dający do myślenia, głęboki, dający nadzieję. Po prostu sam bym tak nie napisał :-) Dziękuje Ci Kinga :-)


Nie pić ... To znaczy ŻYĆ!!! 

Bez strachu wyjść na scenę, mieć kontrolę, słuchać i przestrzegać wskazówek reżysera. 
Nie gubić się z tekstem... 

Nie improwizować!!! Wiedzieć co dzieje się wokół, reagować z mądrością... 
Kochać  i szanować, siebie i innych... 

Mieć odwagę i siłę w sobie żeby umieć podołać przeszkodom, żeby pomóc innym... I sobie. Dążyć do rozwoju, ulepszać się, być coraz silniejszym i piękniejszym w prawdzie...     


Pić to siedzieć na widowni nieraz w ostatnim rzędzie. 

Bać się że reżyser może cię zawołać, chować się w ciemności patrzeć na scenę z daleka.
Stamtąd mało widać...

I przychodzi dzień, reżyser wypowiada twoje imię, 
wychodzisz na scenę boisz się, nie wiesz Co powiedzieć. 

Gmatwasz się, nikt ci nic nie podpowie i stoisz na środku i myślisz żeby jak najszybciej zejść i schować się w miejscu jeszcze bardziej ciemnym i oddalonym.
I nieraz uciekasz ze sceny... 

Są i ludzie którzy po wezwaniu zostają na scenie walczą, wiedzą że nie słuchali wskazówek reżysera ale próbują nadrobić... 

Ci co uciekają, chowają się, zaszywają w ciemnościach jeszcze większych, 
boją się niesamowicie, nieraz i sceny nie widać. 

Reżyser woła, wypowiada imię po raz kolejny... 
Jest jeden problem, nic nie słychać jesteś tak daleko, jest tak ciemno... a on woła... 

Nic nie słychać... A może lepiej udawać że się nie słyszy...
ciemność, strach, aż w końcu śmierć... Imię zostało wypowiedziane!!!

Wielki Reżyser wie że na scenie jest bardzo ciężko się utrzymać... 
Sam pisał scenariusze... 

Scenariusze bolesne, dramaty... Scenariusze piękne o miłości...
On je doskonale zna... On każdy scenariusz napisał... 
Nawet ten najgorszy, najboleśniejszy tak trudny do przyjścia - On je napisał 

Ze szczęśliwym zakończeniem... Trzeba tylko poczekać w pokorze... 
Wielki Reżyser wie że w zgiełku, w codziennej gonitwie, łatwo się rozproszyć, zrobić coś nie tak, zapomnieć tekst... i Co robi??? 

Podstawia suflera, Jezusa Chrystusa, to on z głębi serca sugeruje, pomaga nam się utrzymać. 
Każdy z nas ma takiego prywatnego suflera, nauczmy się go słuchać... 

Imię moje zostało wypowiedziane, nie pierwszy raz wchodzę na scenę, 
wiele razy z niej zeszłam - uciekłam jak szczur, zaszyłam się w ciemności... 

I kolejny raz usłyszałam wołanie - 

"Wróć, wejdź na scenę, zaufaj mi. Twój scenariusz jest ze szczęśliwym zakończeniem!!! 
Nie bój się, nie lękaj się..."

I zostawiłam widownie, wielu znajomych i przyjaciół na niej zostało, czekają na wołanie..: 

Jestem na scenie...

                                     Kinga

niedziela, 10 lipca 2016

Co mam zrobić?

Pixabay



Co mam zrobić? Jak ja często to słyszę :-) Oczywiście bardzo dobrze że takie pytania padają! Chwała wam za odwagę. Ludzie którzy się pytają innych co mają zrobić ze swoim życiem w jakiejś tam dziedzinie to niezwykle odważni i mądrzy ludzie!

Sam czasami uważam że mam połknięte wszystkie rozumy i nie radzę się mądrzejszych od siebie co kończy się, jak się kończy ;-) Człowiek głupi nie uczy się na błędach (bywam głupi jak but :-P, tylko dlatego że mi wygodniej ) człowiek mądry uczy się na własnych błędach a mądrzejszy na cudzych. Na szczęście to mi się też zdarza ;-) Jednak do rzeczy.

Samo zapytanie składa się z dwóch można by powiedzieć członów, zabrzmiałem jak profesor Miodek co ;-)  Więc tak, "Co mam" i "zrobić" Ten pierwszy to jak widać teoria, ten drugi to jak by nie patrzeć praktyka. Więc jeżeli ktoś przez lata pyta co mam zrobić to on tak naprawdę nie pyta jak zmienić swoje życie a żebrze o uwagę.

Z całym szacunkiem do takich ludzi, sam tak robiłem ale jak można tak długo pytać! Zakładam że dostałeś odpowiedź w przeciągu tygodni, dzisiaj wujek google daje odpowiedzi w przeciągu kilku części sekundy. Więc w czym problem?

O cokolwiek pytasz, super że pytasz! Ale to że pytasz nie znaczy jeszcze że podjąłeś jakąś decyzje. Ba ta, zostaje podjęta dopiero w momencie działania! Nigdy wcześniej!
Więc bądź pewny tego że w momencie kiedy pytasz "Co mam zrobić" bierzesz za siebie odpowiedzialność, co zrobisz dalej zależy tylko od Ciebie.

Więc jeżeli od długiego czasu tkwisz w jakimś syfie lub nie możesz osiągnąć celu, nie pytaj "Co mam zrobić" zapytaj "Czego i dlaczego nie zrobiłem"

Miłego, Sylwek

piątek, 1 lipca 2016

Bądź mamusiom, bądź tatusiem

Pixabay


Dzisiaj w pracy tuż koło miejscowego przedszkola podeszła do ogrodzenia, może trzy letnia dziewczynka i zawołała do mnie "tato" 

Oczywiście dziecko nie moje ale tak mi się miło zrobiło że hohoho. Uderzyła mnie taka myśl, moja córka ma 9 lat, kocham ją nad życie. Nie pozwoliłbym bym stała się jej krzywda. Jednak bywa że cierpliwość moja idzie w las. 


Mimo że się staram to czasami a może i zbyt często, nie jestem tatusiem a najwyżej ojcem. Czyżby małe dzieci jak słodkie kotki były najukochańsze a te starsze już nie? 

To przerażające, ale coś w tym jest. 

Tak sobie myślę, chociaż co jakiś czas wziąć dzieciaka na kolana, pogadać i popytać co u niego. Bez względu na wiek, spójrz proszę na swoje dziecko jak na tego słodkiego berbecia który zaczyna składać zdania. Bądź mamusiom, bądź tatusiem. Są wakacje, lepszej okazji nie ma. Miłego :-)


Kilka pomysłów? : Jak cieszyć się życiem - Wakacje