sobota, 7 maja 2016

W tęsknocie za normalnością...

Pixabay


Kilka dni temu minęła moja siódma rocznica abstynencji. Jak co roku koło miesiąca przed samą pełną datą mam rożne nieprzyjemne wlotki. Czy to pracuje, czy gdzieś jadę, czy zwyczajnie nic nie robię, przypomina mi się piciorys. Znam siebie dość dobrze, wiem o sobie sporo, ale czasami nadal jestem zaskoczony swoją głupotą z czasów picia.

Chodząca tragedia... Nie mam ogólnie wyrzutów sumienia. Pisze ogólnie bo bardzo rzadko, raz na kwartał, może pół roku, w zależności od sytuacji pojawi się świadomość nieodwracalnie płynącego czasu. Więc i zdarzy się, Ach, jak ja bym chciał ten rozum i te 20 lat... Na szczęście nie użalam się zbytnio nad sobą i idę na przód.

Tak czy siak, rocznica minęła, spokojnie bo nie robię imprez, dla mnie każdy dzień to rocznica a jak będzie mi dane dożyć i dotrzeźwieć dziesiątej to może coś zrobię ;-)
Więc od kilku dni z utęsknieniem patrzę w przeszłość. Wrzutki są nadal tyle że z pierwszych tygodni i miesięcy trzeźwienia. Mimowolne slajdy z przed siedmiu lat...

I tak sobie myślę, jakie to było miłe. Nic, absolutnie nic nie było ważniejsze od trzeźwienia, rodziny i kilku innych wartości. Prostota w każdym calu, przeszywający spokój, spełnienie i zadowolenie. Był czas na wiele rzeczy.

Jak jest dzisiaj? No ogólnie jest super, ale jest taka gonitwa, taki bieg że czasami dłużej muszę się zastanowić jaki jest dzień tygodnia... To jest chore! Więc czemu to robię?
Ogólnie tak, kiedy przestałem pić miałem ogromne deficyty, byłem taki Piotruś pan, lekko oderwany od rzeczywistości, miałem słomiany zapał, byłem pełen lęków, itd. W końcu piłem nie dla mody a po to by przeżyć ze sobą samym! Chlałem bo byłem kłębkiem nerwów.
Prędzej czy później potrzebowałem coś z tym zrobić. A to wiąże się z wyjściem z gniazda.

Podobnie jak w przypadku zdrowego człowieka. O ile ktoś wychował się w normalnej rodzinie w której nie było większej dysfunkcji (bo tak naprawdę jakaś jest zawsze) to nie oszukujmy się, sielanka się kończy wraz z ukończeniem piątego roku życia.
I co dalej? Czy jesteśmy skazani na próżność i marność?

Patrząc realnie to tylko silny i nieprzyjemny impuls jest w stanie zatrzymać ten wyścig szczurów. W pojedynczych przypadkach tak jest, wypadek, choroba, lub inne losowe zdarzenia dają odrobinę zimna na głowę która czasami się zastanowi nad swoimi poczynaniami.

Więc tak naprawdę od momentu kiedy zaczynasz odpowiadać za swoje życie, więc od pierwszej oceny na podwórku, w szkole, w pracy itd. sielanka się kończy! I nie ma co liczyć inaczej!
Jednak mamy duży wpływ na tempo życia które chyba zaczyna dotykać każdego...

Tempo na które narzekamy sami sobie w dużej mierze kręcimy. Na początek trochę matematyki. Być może wlezę za chwilę komuś za skórę, nie zrozum mnie źle, nie oceniam! Weźmy taki TV. Zrezygnowałem z niego całkowicie kilka miesięcy temu. Filmy i dokumenty oglądam ale nie potrzebuję do tego tv, po za tym w tv oglądasz reklamy przerywane filmem i na dodatek takim jaki akurat jest emitowany... Laptop i internet daje więcej.

Jednak bardziej teraz o finansach, kupujesz taki TV, większość z nas zapewne na raty. Celujesz w coś koło 2000zł. Idziesz do sklepu, Pan sprzedawca pokazuje Ci kilka sztuk w tej kwocie i po chwili zaprowadza Cię do innej półki: No bo jak Pan dołoży 500zł to będzie Pan miał tegoroczną nowość... Idziesz i sobie myślisz, to zakup na lata, więc czemu nie? Po chwili pytasz: A ten, ten jest ładny, ile kosztuje? I tak wychodzisz z TV na raty za 3000zł... Rata za niego na dwa lata to jakieś 170zł miesięcznie. Do TV potrzeba podłączyć antenę. No nie podłączysz siatkówki, bo nie ma kanałów filmowych i tych ulubionych w HD więc bierzesz platformę cyfrową która w średnim pakiecie kosztuje jakieś 70zł na miesiąc. Razem ta przyjemność kosztuje 340zł. Co to oznacza?

W praktyce kiedy zarabia się 10zł na godzinę do ręki daje to 34 godziny miesięczne. Czyli musisz przez 17dni roboczych (w praktyce trzy tygodnie miesięcznie) siedzieć w pracy codziennie o dwie godziny dłużej! I to przez dwa lata! Później przyjdzie czas na kino domowe itd.

No ale po to człowiek pracuje żeby se nagrodę kupić! No właśnie w tym problem!

Przykład z TV to tylko przykład, chodzi o to że tak się zapędziliśmy w tym konsumpcyjnym wyścigu że nie zauważamy prostych faktów! Pisałem już o tym kiedyś, że kupujemy przydasie które i tak kończą na strychu lub w piwnicy.

Kilka dni temu rozmawiałem ze znajomym w mieście na temat rozwoju osobistego, o książkach i warsztatach które chciałbym prowadzić w przyszłości. Tak sobie mówimy o tym wszystkim i słyszymy trąbkę na pobliskim cmentarzu. Tak się to wszystko skończy Sylwek... usłyszałem od niego.

Co tu dużo gadać, ma chłop racje, na koniec i tak dostaniemy łopatą przez dupę i tyle nas widzieli. Trumna nie ma kieszeni, więc pytam się po co! Po co tak gnać?!
Ostatnio modny jest trening motywacyjny, sam o tym myślałem by takim trenerem zostać. Jednak po za tym że dla wielu osób może być przydatny to w głównej mierze skupia się on na poprawianiu wyników głównie interpersonalnych i zawodowych. Po co? By więcej zarabiać! Po co? By więcej wydać! To nie teoria spiskowa, to moje doświadczenie.

Kiedy przestałem pić pracowałem ale byliśmy z żoną i córką biedni jak myszy kościelne. Byłem tak ubogi materialnie że gołębie rzucały mi ziarno pod nogi... ;-) Ale jaki ja byłem szczęśliwy!!! Co się stało później? Po za oczywistymi kwestiami które musiałem przerobić weszło chore koło ambicji.

A może alufelgi do auta, ale jak już to te droższe, to przecież na lata. Chciałbym też złoty łańcuszek, od zawsze o takim marzyłem. Ale łańcuszek a nie nitkę. Takich przydasi jest pełno, czwarte studia lub dziesiąty kurs. Po co?!

Tak, wiem że napisałem Kurs realizacji marzeń, ale właśnie on skupia się na tych pierdołach. A ja? Ja chcę zapewnić poczucie bezpieczeństwa sobie i rodzinie, dach nad głową, zapłacone rachunki i pełną miche. Z przyjemności? Drobnostki, nic więcej, bo to się nigdy nie skończy...

Kochani, uwierzcie że ta droga nie ma końca! Nie mamy wpływu na mas media, na panujące trendy. Ale nie musimy w tym kole brać udziału.

Pogody w serDuchu i odwagi do wyjścia z tego szalonego koła kochani, miłego, Sylwek,

4 komentarze:

  1. Ja na szczęście jestem materialnym minimalistą. Mamy z Żoną jeden laptop, jeden telewizor, jeden samochód. Co nie znaczy, że nie chciałbym dużo więcej zarabiać, bo chciałbym. Ale na razie cieszę się z tego, co mam.
    Masz rację, wszyscy kiedyś umrzemy, dlatego warto dbać o relacje z innymi i swój rozwój, a nie tylko o pieniądze i gadżety.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ważne by na łożu śmierci nie mówić mogłem spróbować i nie mówić mogłem więcej kochać...

      Usuń
  2. Przejechałem dziś 22kilometry na rowerze który kupiłem z ogłoszenia za 150zł - stary góral.Jakaż radość gdy jadąc nad jezioro mijają Ciebie rowerzyści którzy wydali grube tysiące na swój rower i inne akcesoria rowerowe a Ty myślisz i po co Ci to?Wymieniłem napęd i łańcuch w starym góralu, który śmiga jak szalony i jest radość.Taka niczym nie skrepowana radość jak u małego dzieciaka, który zaczyna przygodę z rowerem a na karku 38 wiosen mam :)

    OdpowiedzUsuń