piątek, 23 września 2016

Pierwsze miesiące w trzeźwym życiu - moje świadectwo część 1


Pixabay

Zainspirowany pytaniem pewnego Pana z którym koresponduje postanowiłem się podzielić z Wami własnym świadectwem z pierwszych miesięcy trzeźwienia. Po co? Od pierwszego dnia kiedy przestałem pić minęło ponad 7 lat. Na dzień dzisiejszy mam sporo wad, nawet SPORO ;-) Jednak bilans jak sądzę przeszedł na pozytywną stronę mocy. 
Ogólnie radzę sobie dobrze i mam tego świadomość :-) Czy jestem pyszny? Bywam, sporo udało mi się oczywiście dzięki łasce Bożej i ciężkiej pracy z listy marzeń odhaczyć. 
Kiedy sam przypomnę sobie siebie z czasu pijaństwa to wierzyć mi się nie chce jak na to patrze... Co dopiero osoby trzecie? Czy moje trzeźwienie było od początku usłane różami? Może nie cierniami bo wiem że mają ludzie jeszcze ciężej ale kaktus, czy pokrzywa leżały po drodze ;-) 

Pierwsza rzecz jaką chcę powiedzieć to to że moja droga była przepełniona chęcią bycia trzeźwym. Były gorsze dni czy chwile gdzie pojawiła się na początku myśl o wypiciu jednak miałem już dość bycia na rauszu. 
Więc tak:

Pierwszego dnia kiedy wstałem na ciężkim kacu zapaliłem papierosa i wypiłem butle wody. Polazłem na działkę z myślą zaraz pójdę do sklepu
Jednak wiedziałem że mam za 6 godzin spotkanie z terapeutą. Żona umówiła nas z nim na 14:00 i albo pójdziemy tam razem albo koniec. Przecież kochałem tę kobietę, zabiegałem o nią już w liceum! A ja? Wszystko straciłem i miałem już dość! Jedno piwo mi nie pomoże! Wiem jak się to skończy, jak zwykle... Nie! Kurwa nie! 
Z takimi myślami wyciągnąłem kolejną butle wody i... kosiarkę do trawy... Skosiłem ogródek, skacowany pokręciłem się to tu ta tam cały czas odrywając myśli od butli. Jak? Kiedy się pojawiały to nie wyrzekałem się ich ale subtelnie skupiałem uwagę na czym innym. Trochę jak ktoś palnie coś niezręcznego w towarzystwie, na przykład bąka... Nie skupiając się na tym kontynuujesz rozmowę lub zajęcie ;-)

Kiedy pojechaliśmy do terapeuty okazało się że nie była to taka straszna sprawa jak by się wydawało na początku, jak zwykle z reszta, potwór w myślach jest zawsze straszniejszy od tego w rzeczywistości... Otrzymałem kartkę z zaleceniami które pomogą mi utrzymać abstynencje i do zobaczenia za tydzień...
Wróciłem do domu z dzieciństwa (żona z oczywistych powodów nie chciał mnie jeszcze przyjąć do domu co było z resztą dla mnie katalizatorem kiedy wywaliła mnie z mieszkania dzień wcześniej)

Co robić? Polazłem na spacer omijając sklep po drodze w którym byłem klientem... Nie unikałem go jak ognia ale nie pchałem się tam gdzie piłem. Zerwanie z alkoholem zawsze porównuję do bycia z dziewczyną która was rzuciła lub byliście w niej platonicznie zakochani. Oczywiście dla dla Pań nich będzie to chłopak ;-) 

Usychasz z tęsknoty a wiesz że to koniec. 
Masz dwa wyjścia, albo usychasz dalej i nie wiadomo jak skończysz bo między wami koniec. 
Albo wywalasz zdjęcie z portfela (chociaż dzisiaj to chyba z telefonu), usuwasz kontakt i nie wracasz do miłych wspomnień, miejsc i sytuacji w których byliście razem. 
Znajdujesz sobie hobby lub wracasz do starego które niestety z powodu "miłości" straciłeś... 
Logiczne że drugie wyjście jest skuteczniejsze prawda? 

Kiedy wróciłem do domu, przypomniało mi się że mam konsolę na którą kiedyś chorowałem i całą masę filmów do obejrzenia. Zanim butla całkowicie zawładnęła moim życiem lubiłem od czasu do czasu pograć czy obejrzeć film. Później nie było czasu bo albo piłem, albo gromadziłem zapasy alkoholu, albo zbierałem się po konsekwencjach picia albo też tłumaczyłem, kłamałem czy jeszcze coś... 

Kilka litrów soku pomarańczowego zaczęło przywracać mi magnez w krwi, jedzenie? Bardzo delikatnie na początku. Do tego lęk przed objawami lękowymi czy padaczką alkoholową których doświadczyłem kilka miesięcy wcześniej. No ale pić nie chciałem więc albo to przeczekam i w końcu będzie lepiej albo się nachlam i o ile przestanę to zacznę karuzele kaca giganta od nowa. Odpada! Tak na kilku filmach zjechałem do wieczora. 

Noc prawie nie przespana, oj dużo działo się w mojej głowie, baaaardzo dużo... 
Rano, pierwsze od lat śniadanie zjedzone i to w miarę ze smakiem...

Pierwszy tydzień i kolejne zeszły na trzymaniu się zaleceń. Sam nie miałem pomysłu na siebie, zresztą nie wymyśliłbym zbyt wiele. Więc wchodząc w nowe życie którego ja nie znam to albo będę się ciskał i tak daleko nie zajdę albo zaufam terapeucie, grupie czy komuś z AA bo on wie lepiej. 
No bo tak, trzeźwienie to przed wszystkim powolne ale sukcesywne czytanie siebie, uczenie się na błędach i najważniejsze, stawianie życiu czoła. 

Alkoholik pije bo ucieka przed odpowiedzialnością i problemami. Żeby nie pić trzeba je rozwiązywać w pokorze i cierpliwości a to dla nas kurwa nowość! :-D
Więc albo posłuchasz kapitana jak masz prowadzić ten statek albo dorwiesz się do steru i rozwalisz na pierwszej przeszkodzie... 
A skoro ludzie dokonali nie możliwego, nie piją! No to muszą coś o tym wiedzieć! Chyba że wolisz słuchać Janusz z pod siódemki o tym kogo by z sejmu zwolnił i jakie ustawy wprowadził. Zawsze badaj owoce tych którzy Ci podpowiadają jak masz żyć.

Tak bardzo chciałem nie pić że poddałem swoje życie w 100, no dobra w 90% ;-) zaleceniom o których napiszę w kolejnej części świadectwa :-) 
Pierwsze miesiące w trzeźwym życiu - moje świadectwo część 2

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz