poniedziałek, 26 września 2016

Pierwsze miesiące w trzeźwym życiu - moje świadectwo część 2



Pixabay
To druga część mojego świadectwa z pierwszych miesięcy abstynencji i ścieżki trzeźwienia. Fragment książki "Jak zrobiłem z piekła raj" :-) 

"(...) Przeczytałem zalecenia. Jeśli chcę zmian, to muszę zacząć robić
większość rzeczy dokładnie na odwrót, najprościej tak to mogę
powiedzieć. Zacząłem stosować się do zaleceń bez negowania ich.
Przez pierwsze dni i tygodnie wypiłem hektolitry wody, soków
pomarańczowych i pomidorowych, jadłem witaminy i minerały
w różnej postaci. Trzeba było uzupełnić ogromne ubytki
w organizmie.

Niesamowite. Po latach odkryłem, że jedzenie ma smak, jest
przyjemne, dobrze się po nim czuję, oczywistość? Dla mnie wtedy
to nie było takie oczywiste.
Szukałem zajęć, żeby nie myśleć o piciu. W kilka dni skosiłem
z hektar trawy u mamy i sąsiadów. Jakie było zdziwienie,
gdy nie chciałem zapłaty.

Skupiałem się na tym, co robię, miałem czas na filmy, na to,
by grać na konsoli i w ogóle już teraz naprawdę korzystać z życia.
Zacząłem robić rzeczy, które sprawiają mi przyjemność,
a nie rzeczy, które sprawiały, że tak mi się wydaje. Oto różnica
między prawdą, a myślą.

Żona z córką mnie odwiedzały i już po kilku dniach małżonka
stwierdziła, że zupełnie inaczej wyglądam. Moja skóra
zbladła i nabrała zdrowego koloru. Byłem ogolony, uczesany
i dobrze ubrany. Najważniejsze – coś się pojawiło w oczach.
Tam, gdzie była tylko duża pustka, pojawiły się oznaki duszy,
życia.

Warto zastosować się do kilku zaleceń. Większości z nich
nie wymyśliłem. Otrzymałem je na początku, więc podaję
je dalej. Na bazie własnych doświadczeń opowiem na co warto
zwrócić uwagę.
Była to kwestia wyboru, nie musiałem tego robić, stosować
się do zaleceń. Ostatecznie mogłem pić dalej. Oznaczałoby
to jednak mnóstwo cierpień i pewną śmierć. Śmierć fizyczną.
Duchowo już dawno byłem trupem.

Żona, córka i rodzina przeżyłyby to na pewno bardzo, ale
po czasie i tak by sobie ułożyły życie, nawet gdybym jeszcze
„żył. Przeraził mnie ten scenariusz. Miałem już szczerze dość
tego snu, to nawet pomyje życia nie były! 
Wszedłem na nowy teren, nieznaną mi przestrzeń, zalecenia posłużyły mi za mapę.
Mapę życia. Zalecenia te stosuję do dziś, nie zawsze z taką starannością
z jaką bym chciał, ale staram się. 

Na początku drogi im więcej tym lepiej. Nie negowałem ich, nie zastanawiałem się,
czy są prawdziwe, czy nie. Zaufałem im z doskonałym skutkiem!
Oto kilka z moich doświadczeń:

Nie ma alkoholu w moim domu, nikt go nie
przynosi, a ja nie testuję silnej woli.

Tak, wiem, że dla chcącego nic trudnego. Jak chciałem, to
spod ziemi wyciągnąłem picie, jednak im bardziej sobie utrudnię
dotarcie do butli, tym lepiej. W kryzysowej sytuacji taka
trudność może dać mi kilka chwil na przemyślenie, na telefon
do kogoś zaufanego, na przeczytanie listy zysków i strat (zysków
jakie daje mi niepicie i na drugiej stronie kartki, strat jakich poniosłem
podczas picia. Zawsze warto ją mieć przy sobie lub pisać
w kryzysowej sytuacji)).

Poza tym, skoro nie chcę pić, to nie potrzebuję alkoholu
w domu. Znajomych też nie będę częstował u siebie, bo to kolejna
część zalecenia. Spotkałem kiedyś po kilku tygodniach kolegę
ze szkoły średniej. Padła propozycja spotkania się u mnie,
powiedziałem, że nie ma sprawy, ale nie popijemy. Odpowiedział,
że przecież nie chce się nawalić, że łykniemy po kilka piw.

Nie kolego, odpowiedziałem. Zakończyłem „karierę” z piciem.
Kolegami możemy być nadal, ale bezalkoholowymi. Cóż, spotkaliśmy
się dopiero po dwóch latach. Tak długo dojrzewał do tej
decyzji, inni wcale do niej nie dojrzeli a jeszcze inni zaakceptowali to.
Z drugiej strony, nie dziwię się im. Jestem przecież „nawrócony”, „frajer”. 
TO NIC, to ich opinia, nie moja!

Może tak być, że ktoś z domowników pije nałogowo lub nie,
ale nie szanuje mojego zdania. Rozmowa z taką osobą może pomóc.
Zaproponowanie przeczytania zaleceń (tych czy innych),
może rozmowa z terapeutą pomoże, być może będzie to autorytet
dla takiej osoby. 

Ze mną też wielu ludzi się nie liczyło na początku,
a część tego nie robi do dziś. Gadaj, se gadaj, słyszę. Zawsze
można zapytać „własnej” grupy wsparcia co można zrobić.

Czuję, że żyję. Poznałem mnóstwo wspaniałych, ciekawych,
rozrywkowych ludzi. Jestem wdzięczny za stare znajomości.
Będę o nich pamiętał, ale nie mam za czym tęsknić.

Moje dotychczasowe doświadczenie z alkoholem uświadomiły
mi, że nie jest on mi obojętny, że z nim nie wygram, więc nie
chcę kusić losu. Testować też nie chcę, NIE MA SILNEJ WOLI, ONA
NIE ISTNIEJE. Jest tylko świadomość. 
Jestem świadom, że nie wygram z nim. To zawodnik nie z mojej kategorii wagowej, 
zmiecie mnie jak tir osobówkę z drogi!

„Poleciały” wszystkie gadżety związane z piciem.

Trochę tego było, ale po co dziecku smoczek, skoro już nie
cyca. Chcę zmian, robię dokładnie na odwrót również w tym
przypadku.
Różnej maści otwieracze, kufle, kieliszki, zwykłe i ozdobne,
akcesoria do przechowywania alkoholu. To nie jest już potrzebne!

Zamknąłem furtki. Nie mam pewności, nie będę jej miał, ale teraz
nie chcę pić, więc nie potrzebuję akcesoriów przypominających
przeszłość. 

To nic, że zestaw drogich kieliszków był prezentem.
Ten, kto mi je dał, ucieszył się, że biorę się za siebie. Sam bardzo
się raduję, gdy widzę, że ktoś postanawia iść tą ścieżką. Jeżeli
ktoś nie zrozumie to nic, nie musi.

Pamiątka. A po czym? Po piekle. Dzięki, ale nie mam za czym
płakać. Wziąłem głęboki wdech i po wszystkim.

Nie tylko przedmioty mogą przypominać o „wyłączniku”,
miejsca również.

Wracają wspomnienia. Znaczna część „problemów” dzieje się
w obrębie myśli. To one są jak bomby ukryte w środku, a miejsca
czy sytuacje są jak zapalniki. Mogą otworzyć furtki, przez
które jest powrót do picia. Dlatego warto unikać tych miejsc.

Sklepy, bary, krzaki i wszystkie inne, których byłem bywalcem
wraz z butelką. Wolę uniknąć miłych wspomnień, bo nie oszukujmy
się, i takie były, jednak w znikomej proporcji do tragedii,
których doświadczyłem.

Kiedyś tam, gdzie był alkohol byłem ja. Teraz jest na odwrót.
Alkoholizm to oficjalnie choroba! Jeżeli jestem chory, na
przykład na grypę, mam gorączkę to nie łażę po deszczu czy
mrozie bez ubrania, nie robię przewiewu w domu, nie stoję przy
otwartym oknie w bieliźnie. Skutki takiego zachowania będą
oczywiste.

Sam wybrałem się z żoną dopiero po kilku miesiącach do restauracji,
gdzie podawano między innymi alkohol. 
Na zabawy chodzimy, ale bezalkoholowe, organizowane przez ludzi z podobną
przypadłością.

Po dłuższym czasie (co dla każdego może być innym okresem),
widok alkoholu stał się dla mnie mniej wyraźny, ale NIGDY
ALKOHOL NIE BĘDZIE MI OBOJĘTNY! Nie chodzi o to, by żyć pod
parasolem, takie zachowanie może się okazać równie niebezpieczne
jak chodzenie na krawędzi przepaści. 

Może się okazać,
że po wyjściu spod parasola, byle spotkanie z alkoholem może
mi dokopać, jednak nie ma silnej woli, więc lepiej nie próbować
takiego treningu. To zbyt silny wyzwalacz na częste kontakty.
Kiedy jeszcze siedziałem we własnym piekle,
to zostawałem na imprezach do końca. Póki był
alkohol, byłem i ja. W raju jest ciut inaczej

Na wesele przyjaciół poszliśmy z żoną po trzech latach abstynencji,
wcześniej odmawialiśmy takich imprez. 
Na urodziny, gdzie wiem, że będzie alkohol, idę dzień przed lub po, ewentualnie
przed rozpoczęciem picia. 
Zawsze mówiłem, że mi to nie służy, daję im porównanie żeby to zobrazować:

Byłeś kiedyś jako kierowca na super imprezie, widziałeś jak się
wszyscy bawią? Jak się czułeś? (…) No właśnie, a ja tak będę się
czuł jeszcze tydzień po…
W większości nikt już nie namawiał, a jeżeli tak, to dziękuje
za gościnność, proszę o zrozumienie i wychodzę. 
NIKT POZA MNĄ NIE MUSI MNIE ROZUMIEĆ! Oczywiście ja też nie muszę
rozumieć własnych działań, ale jak dotąd takie podejście kończyło
się katastrofą.

Z upływem czasu trochę mniej reaguję na alkohol, jednak nadal
jakoś reaguję. Po weselu przez kilka dni czułem się źle, miałem
nawet kaca! Tak zdarza się czasami, ale jest to oznaka głodu. 
Kiedy pojawia się chęć wypicia alkoholu, to piję bardzo dużo wody
czy soków. Zawsze mija. 

Bywają czasami sytuacje wyjątkowe, na przykład ślub dziecka czy innej ważnej dla mnie osoby. Może być to jeszcze jakaś inna wyjątkowa okoliczność, naprawdę wyjątkowa.
Ważne, żeby tych wyjątkowych sytuacji nie było tak dużo jak kiedyś. 

Więc jeżeli już muszę, to warto „zabezpieczyć sobie teren”.
Zawsze wypijam sok do końca, bo nie chcę pomylić szklanek
i trafić na „minę”. Jestem umówiony z kilkoma osobami z AA czy
terapii, do których mogę zadzwonić, pogadać jak będzie mi źle.

Osoby, z którymi idę na przykład żona, wiedzą, że jak będę się
czuł niepewnie to wychodzimy. Oczywiście unikam potraw z alkoholem,
miałem kiedyś taką sytuację, że nie chciałem zjeść
tortu weselnego. Kilka osób nalegało żebym sobie nałożył, byli
to jednak ludzie, którzy nie wiedzieli o mojej „alergii” na alkohol,
dlatego zawsze warto mówić.

Kolejny etap walki, to dobrze przygotowany wypoczynek
następnego dnia. Spacer, rower, krótka wycieczka. Tak, żeby się
czymś zająć. Warto zaplanować sobie kolejny tydzień po takim
spotkaniu z alkoholem. Mogą to być również spotkania z AA.

Tak czy inaczej, są to naprawdę ekstremalne sytuacje. Całej
reszty należy unikać.
Tak jak już mówiłem, widok alkoholu to zapalnik, wyzwalacz.
Nie robię zakupów w sklepie, gdzie sprzedaje się alkohol.

Jak jeszcze paliłem, to papierosy kupowałem w innym sklepie.
Ogólnie tam, gdzie jest sporo alkoholu, tam bywam rzadziej
lub wcale. Jak już musiałem wejść do takiego sklepu czy baru,
to zwyczajnie unikałem kontaktu wzrokowego czy węchowego
z alkoholem.

Wszelkie trunki bezalkoholowe

to też silne wyzwalacze.

Jak nie chcę pić, to dlaczego miałbym udawać, że piję? Wiem,
że skończyć się to może bardzo źle. Jako dziecko czułem się dorosły,
gdy dostałem lampkę bezalkoholowego szampana. Teraz nie
skończyłoby się na takim poczuciu, bardzo szybko chciałbym więcej
i więcej. 

Kiedyś patrzyłem na to, ile piwo ma „prądu”, „sikaczy”
poniżej pięciu oczek nie brałem. Dzisiaj byłoby tak samo. Nie wolno
celebrować alkoholu w żadnej postaci. Nawet bezalkoholowej.

Uniwersalna waluta działająca w obie strony.

Wszelkie zbiórki pieniędzy i tym podobne, oddelegowałem.
Po rozpoczęciu trzeźwienia zmieniłem pracę, byli w niej ludzie,
którzy pili. Oczywiście, były prośby, abym szedł do sklepu
po alkohol. Odmawiałem. Panie/panowie, wypiłem swoją rzekę,
teraz nie piję, więc nie biorę udziału we wszystkim, co ma związek
z piciem. 

Ogólnie spotykało się to ze zrozumieniem. Bywały
docinki, jednak nie bolały bardzo, bo przecież kiedyś byłem
identyczny. Sam się śmiałem z „niepijących ciot”, dzisiaj rozumiem
i jednych i drugich.

Pewnego dnia koledzy wspominali jakąś imprezę z weekendu,
postałem, posłuchałem, ba, nawet się przyłączyłem do rozmowy.
Powspominałem własne imprezy, a było co opowiadać.
Co się stało później? Dopadł mnie głód, pojawiło się zdenerwowanie,
suchy kac i inne dolegliwości. Na szczęście wyciągnąłem
z tego lekcję. Dzięki temu, że jestem trzeźwy, mogę obserwować
to, co się ze mną dzieje, a UCZENIE SIĘ NA WŁASNYCH BŁĘDACH
TO JUŻ BARDZO DUŻO!

Jak kolega czy koleżanka ma wypite, to lepiej nie rozmawiać
lub jak najszybciej tę rozmowę uciąć. 

Ogólnie dwóch pijanych,
nie wiedzieć czemu, ale się dogada. Jeden trzeźwy a drugi pijany
się nie dogadają, więc po pierwsze, taka rozmowa mija się
z celem, a po drugie, jest to kolejny wyzwalacz.

Kiedyś bardzo mało jadłem.

Działo się to z dwóch powodów. Po pierwsze, jak nie miałem
wypite, to mi nic nie smakowało. Najpierw trzeba było wypić,
a zjeść to się zawsze coś zje, powtarzałem w głowie. Po drugie,
jak już miałem wypite, to nie chciałem tracić miejsca w żołądku,
po za tym stałbym się śpiący, a przecież trzeba było jeszcze
zapas zorganizować.

Teraz jest na odwrót, gdy jestem najedzony, jestem spokojny,
mam siłę do działania i zwyczajnie dobry humor, a najważniejsze,
chęć łaknienia alkoholu jest bardzo mała, kiedy mam
pełny żołądek.

Smak alkoholu to bardzo silny wyzwalacz.

U lekarza bywałem po chorobowe, na kacu czy też wstawiony,
a nawet jedno i drugie naraz. Odkąd przestałem pić, chodzę bardzo
rzadko, niemal wcale. A jednak byłem kiedyś przeziębiony,
doktor mnie zbadał, a gdy przepisywał mi leki poprosiłem, żeby
nie były z alkoholem i/lub innymi podobnymi środkami wpływającymi
na świadomość, bo jestem uzależniony. Jaką ja dumę poczułem.
I ten szacunek w spojrzeniu lekarza…

Podobnie jest z jedzeniem. Cukierki, ciasta, potrawy mięsne
czy inne. Nie chodzi o to, że nawalę się na przykład cukierkami,
prędzej bym zwymiotował od przejedzenia, niż coś poczuł, ale
sam smak może przywołać wspomnienia. 

Mniej więcej po roku abstynencji wpadłem na taką „minę” w postaci cukierka z alkoholem.
Miałem wrażenie jakby mi się ziemia zarwała pod nogami,
gdy poczułem alkohol. Bardzo nieprzyjemnie, na szczęście
skończyło się tylko na tym.

Planowanie dnia jest również ważne.

Dobrze, jeżeli zajęcia są rozłożone tak, by się nie przeciążać,
ani nie nudzić (tak naprawdę nuda to złudzenie, brak zainteresowania
chwilą obecną, czyli jej nie akceptacją. Zawsze się coś
dzieje, nie zawszę chcę widzieć).

Poza pracą mam czas dla rodziny. Również, co bardzo ważne:
czas dla siebie, na uprawianie hobby, ale też na rozwój osobisty.
Dość szybko złapałem bakcyla. Zauważyłem, że wszystko zaczyna
się ode mnie. Jeżeli ja mam poukładanego ducha, to reszta
dzieje się sama. 

Tak naprawdę nie zabiegałem o to, by odzyskać
zaufanie rodziny, znaleźć dobrą pracę, kupić kilka ważniejszych
rzeczy. Rozwijałem się, przede wszystkim własną pogodę ducha.
Reszta działa się sama, przy okazji życia. Nie jest to łatwa sztuka,
zwłaszcza na początku, ale naprawdę warto. 

Z rzeczy i spraw ważnych i ważniejszych, zawsze staram się wybierać trzeźwość
i rozwój świadomości. Jak będę pijany, to nie będzie czego poprawiać
i zbierać.

Terapia, spotkania AA, literatura rozwoju osobistego, grupa
wsparcia, wszystko to jest bardzo ważne. Pamiętam, jak trafiłem
pierwszy raz na terapię, do grupy początkującej, gdzie każdy mówił
o własnych doświadczeniach. Co się ze mną wtedy działo…
W końcu ktoś mnie rozumie, ja rozumiem innych.

Widzę, że nie jestem pępkiem świata. Słucham innych, a od każdego coś mogę
wziąć. Sądzę, że podczas czytania mojego pobytu w piekle, poczułeś
chociaż troszkę to, o czym teraz piszę. Grupa wsparcia
jest potrzebna do końca tego życia.

Po pierwsze, utrzymuję kontakt z osobami, które w stu procentach
wiedzą o czym mówię. Słyszę, że ludzie napotykają
trudności, a mimo to są trzeźwi. Daje mi to poczucie, że jednak
można. Gdy ja pomagam, głównie słowem i doświadczeniami,
to to samo do mnie wraca.

Wiem, że wydaje się to fantastyczną opowieścią, zwłaszcza na
początku. Jak usłyszałem, że terapia, którą podjąłem, ma trwać
dwa lata, nie sądziłem, że dam radę. Dzisiaj bym ją chętnie powtórzył,
chociaż mam nadzieję, że nie będę potrzebował. 

Pod koniec terapii zrozumiałem siłę, jaką daje grupa wsparcia. Pomyślałem,
że zaraz skończy się przygoda życia. I co dalej?
Postanowiłem z kolegą założyć taką grupę w okolicy. Przez
pierwszy rok siedzieliśmy sami, wyglądało to co najmniej dziwnie.
Dwóch facetów siedzi przy zapalonej świecy (tradycja AA) w piątkowy
wieczór… 

Dzisiaj liczba członków jest już spora, ale nie
to jest najważniejsze, bo nawet dwóch to też grupa. O ile alkohol
trzymam jak najdalej od siebie, to takie grupy i ludzi jak najbliżej.
Na początku „przynosiłem” na spotkania tylko ciało, duch
pojawił się później. Aktywność na tym polu naprawdę pomaga,
ułatwia życie. Poza tym sam, nie jestem w stanie wszystkiego
zrozumieć. Przecież pod koniec picia wiedziałem, że demoluję
wszystko. Na kacu moralnym przyrzekałem, nigdy więcej! Ale
to i tak nic nie dawało, piłem dalej. Potrzebny jest duch zrozumienia,
drugi człowiek. Taki, który mi powie, że „mam coś
na plecach”. Czy to z punktu widzenia choroby, czy też ducha.

Sporo jest programów i działań pomagających we wzroście,
ważne, aby wybrać kilka najlepszych dla siebie i korzystać.
Mogą się pojawić tłumaczenia typu: nie mam czasu, nie pozwala
mi ktoś/coś… Kto jak kto, ale alkoholicy tak jak wszyscy uzależnieni,
są wybitnie kreatywni w osiąganiu upragnionego celu...

Pytanie czy chcesz?  

Zainteresuje cię to : Metoda trzy punktowa i to Ewangelia św. Łukasza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz