sobota, 23 grudnia 2017

Bezsilność

Pixabay


A mnie nic nie wyszło...
  1. Od momentu, kiedy picie alkoholu przez mojego męża zaczęło mi przeszkadzać (po dwudziestu latach wydawało mi się udanego małżeństwa), szukałam sposobu, aby "coś" z tym zrobić. 
  2. Poszłam na terapię dla współuzależnionych. Tam dowiedziałam się, że mąż jest prawdopodobnie alkoholikiem i że pomóc mu można nie pomagając. Spotkałam się także z trzeźwiejącym alkoholikiem, prowadzącym terapię dla alkoholików. Długo rozmawialiśmy o tym, że jedyną miłością alkoholika jest alkohol i do czego jest zdolny uzależniony, aby go zdobyć. O tym jak wykorzystuje rodzinę, manipuluje, oszukuje, o tym jakie argumenty na niego nie działają a co może poskutkować w namawianiu go do "zrobienia porządku ze swoim piciem". 

  3. Zaczęłam działać - najpierw były rozmowy, próby pokazania, że picie jest złe, że źle wpływa na nasze relacje, na życie rodzinne, że przez picie mąż zaniedbuje dzieci, mnie, swoje obowiązki itd. Efektem było zdenerwowanie męża i bagatelizowanie problemu, a raczej wypieranie go. Zorganizowałam więc spotkanie rodzinne - ja, dzieci, jego liczne rodzeństwo (z mężem jest ich siedmioro). Poprosiłam, aby wszyscy napisali do niego listy, w których opisują co czują w związku z jego piciem. Było to coś w rodzaju interwencji - mąż wiedział tylko, że będzie miał gości, ale nie wiedział po co przyjadą. Wszyscy mówili o tym jak martwią się o niego, jak go kochają i że nie chcą, aby niszczył swoje zdrowie. Ja z córkami mówiłyśmy o tym jak nam go brakuje, jak się od nas oddala, że czujemy się opuszczone, samotne, zaniedbane. Po czym wszyscy wręczyliśmy mu te listy. 

  4. Oczywiście mąż stwierdził, że on nie ma żadnego problemu, ale udało mi się go namówić, aby spotkał się z psychologiem w ośrodku, aby sprawdzić, czy rzeczywiście nie ma problemu. Niestety w dniu wizyty w ośrodku mąż stwierdził, że nigdzie nie zamierza iść, bo to ja wymyślam problem, a nie on. Efekt tych działań był taki, że zaczął więcej pić, a mnie robił wyrzuty, że "rozgadałam" o problemie w rodzinie i zrobiłam z niego alkoholika. 

  5. Zaczęłam więc wcielać w życie twardą miłość, oczywiście na ile mogłam. Przestałam prać jego brudną odzież, podstawiać mu jedzenie pod nos. Mówiłam, że skoro ma czas na picie zamiast iść do pracy, to może też sobie naszykować jedzenie. Mąż w międzyczasie stracił pracę, a na alkohol zdobywał pieniądze robiąc tak zwane fuchy - ja mu pieniędzy nie dawałam. Starałam się także, aby z tego co zarobi utrzymał chociaż samochód. Nic to nie dawało. Odnosiłam wręcz wrażenie, że każde moje działanie wywołuje u niego chęć robienia na złość. 

  6. W końcu doszło do tego, że poinformowałam go, że jeśli nic nie zrobi z piciem, nasze relacje ulegną znacznemu ochłodzeniu. Miałam nadzieję, że będzie to na tyle ważny element naszego życia, że chociaż spróbuje coś zmienić. Starczyło mu chęci na mniej więcej miesiąc. Potem wrócił do picia, a mnie pozostało być konsekwentną w działaniu. 

  7. Jego alkoholizm pogłębiał się, wycofał się zupełnie z życia rodzinnego, nie odwiedzał z nami bliskich, a ja robiłam swoje. Zajmowałam się swoim życiem. Starałyśmy się z córkami normalnie żyć, bywać u rodziny, w teatrze, kinie, na wystawach. Chciałam mu przez to pokazać, jak wiele traci z życia mojego i swoich córek. Jak omija go wiele ważnych spraw - matura córki, obrona drugiej, odnoszone przez nie sukcesy itp. Nic go nie interesowało. 
  8. Tylko pił, zaczepiał mnie i córki, poniżał, wyzywał, upokarzał, szantażował, terroryzował psychicznie i coraz więcej pił. Na próby rozmawiania z nim reagował agresją i mówił, że on nie ma żadnego problemu. W końcu doszło do tego, że podczas awantury z rozbijaniem talerzy, musiałam wezwać policję. Następny krok, to zgłoszenie go do komisji leczenie uzależnień. W efekcie wyrokiem sądu dostał nakaz zgłoszenia się na leczenie. Bez skutku. Pozostała mi już tylko separacja i tak też zrobiłam.
Cały czas mówiłam, że to wszystko efekty jego picia, co wzmagało w nim tylko większą wściekłość, chęć wyżywania się na mnie i picie jeszcze więcej. Oczywiście dom i rodzinę utrzymywałam ja, a on podnosił się z kanapy tylko wtedy, kiedy brakowało mu pieniędzy na alkohol. Postanowiłam, że muszę odejść, bo tylko wtedy będzie zmuszony wziąć życie w swoje ręce, będzie musiał się utrzymać, pójść do pracy i może chociaż ograniczyć picie. Nie chciałam, żeby umarł. Miałam także nadzieję, że moje odejście postawi go do pionu, że groźba utraty rodziny zmusi go do zaprzestania picia. 

Pomyliłam się... Odchodziłam od niego trzy miesiące - sprawy majątkowe, które musiałam załatwić, ponieważ bałam się, że wszystko zadłuży. W tym czasie znalazł sobie pracę i na tym koniec. Nie zrobił nic, aby ratować nasze małżeństwo. Obraził się, był wściekły, nie widział powodu dla którego chcę odejść, bo on przecież nie ma problemu z alkoholem. 

Odeszłam więc, a córki razem ze mną, bo nie chciały z nim zostać, ponieważ je także poniewierał i poniżał. A on po czterech miesiącach sprowadził do naszego mieszkania alkoholiczkę i z nią żyje. I takie są efekty moich starań, szarpaniny, która trwała sześć lat. Tak bardzo uwierzyłam w skuteczność twardej miłości, że trudno mi zaakceptować porażkę. Czasem nawet myślę, że musiałam zrobić coś źle, może za mało próbowałam rozmawiać, co nie było łatwe, bo on nie chciał. Może moja postawa była niewłaściwa - nie byłam miła, raczej starałam się go ignorować jak był pijany, zwłaszcza gdy mnie zaczepiał. Czasem tylko nie wytrzymywałam nerwowo i coś mu "odpyskowałam", jak mnie obrażał, lub straszył, czy szantażował. 

W momentach trzeźwości też trudno było być szczególnie miłym, ponieważ nigdy za nic mnie nie przeprosił był nerwowy, małomówny, sprawiał wrażenie osoby urażonej. Nie wiem co mam o tym 
wszystkim myśleć, ale nie tak to miało być... 

Może przynajmniej innym współuzależnionym moja historia przyniesie jakiś pożytek.

8 komentarzy:

  1. Dzis usiadłam do wigilii sama z dziećmi.....mój mąż pił przez tydzień.....targała mną taka złość że myślałam albo areszt albo psychiatryk .....byłam u teściów ....ludzie starej daty....przecież każdy chłop musi wypić od czasu do czasu.....od dawna znajduje butelki po wódce ....piwo jest zawsze.....co dzień prawie pijany przychodzi....z przerwami.....i dziś dano mi do zrozumienia ze to moja wina....przeciez on jest dobry ze to ja z niego robie alkoholika to wszystko moja wina ja powinnam szukać sobie nowego lokum.....nigdy nie piłam dbamo dom dzieci dobrze się uczą ....mąż ma gospodarstwo zawsze cięzko pracowałam.....moze mi sie wszystko wydaje.....moze wyolbrzymiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciezko to czytac w wigilie ale ja rok temu bylam w podobnej sytuacji Maz pil ja wzielam dziecko I poszlam do mamy tez slysze od tesciow ze pije przeze mnie ale jakos rozwiesc sie ze mna nie chce ani sie wyprowadzic I dac mi spokòj Tak mi zeszlo do maja I pod wplywem tego bloga poszlam na terapie dla wspoluzalezninych I tam pomalutku krok po kroku najpierw poznalam chorobe mojego meza potem swoja troche zmienilam podejscie pojechalam sama na urlop poszlam sama do kina I na kawe z kolezanka powoli zapelniam pustke a meza zglosilam na przymusowe leczenie czekamy na rozprawe w sadzie nie jest abstynentem ale pije rozwazniej mniej wpada w ciagi ale mnie juz nie zalezy teraz ja chce jeszcze troche pozyc Pomimo wszystko chociaz czasami jest bardzo ciezko mój staz malzenski to 30 lat uwazam ten rok za udany moje motto jest z tego bloga NIGDY SIE NIE PODDAWAJ czego I Wam moje kolezanki Wspaniale zycze

    OdpowiedzUsuń
  3. Dlaczego tytuł jest nic mi nie wyszło no bo przecież wyszło Zostawilas męża alkoholika ale najpierw zrobilas wszystko co bylo w Twojej mocy aby go wyrwac z nałogu nie masz sobie nic do zarzucenia przeciez chcialas go ratowac nie da sie pomoc osobie która ta pomoc odrzuca to dorosly facet Napewno boli Cie to ze znalazl sobie kogos innego Tylko czy napewno chcesz dalej z nim byc Najtrudniejsza rzecz masz juz za soba separacje I przeprowadzke Zrobilas to co kazda z nas zrobic powinna No ja jeszcze nie potrafie ale Tobie zazdroszcze ze znalazlas sile zeby to zrobic Teraz zyj tak jak Ty chcesz Szkoda tych naszych lat toczonych wokół alkoholu Świat jest piekny I wszedzie mozna doleciec Głowa do góry Gratulacje Wszystkiego dobrego

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja też zazdroszcze siły ....tylko jak odejsc gdy masz kredyty które sie podpisało....dokąd pójsc z dziećmi...jak to wszystko zorganizować....czuje taką bezsilność.Dom na męża ,godpodarstwo na męża bo to darowizna od jego rodziców..a kredyty wspólne jak pętla u szyi i jak odejsc kiedy jest sie nikim,nie mam pracy nie mam gdzie mieszkać....siedzieć cicho i zagryźć sie w sobie i żyć z poczuciem że on pije właśnie przezemnie bo krzycze bo się sama awanturuje i jest mi zawsze źle.....typowa ofiara losu....i jak znaleźć siłe

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak znaleźć siłę? To wbrew pozorom nie takie trudne. KONIECZNIE IDŹ NA TERAPIĘ DLA WSPÓŁUZALEŻNIONYCH. Tam znajdziesz siłę, której Ci potrzeba. Tam znajdziesz zrozumienie, wsparcie, przyjaźń i pomoc dla siebie.

      Usuń
  5. Mój partner pochodzi z wielodzietnej rodziny...jego ojciec pił i bił...i kiedyś z wielkim żalem i cierpieniem mój partner powiedział do mnie ,że to matka powinna odejść z dziećmi, że wolałby być w domu dziecka lub nawet pod mostem....żeby tylko nie przeżywał tego piekła na ziemi,jak mogła z nim żyć przez tyle lat?.....powiedział mi to po którejś kłótni...bo sam jest alkoholikiem....i dziś to my mamy problemy...on jest uzależniony od picia i nie tylko ,a ja jestem uzależniona od niego...zamknięty krąg cierpienia....tak to wygląda...

    OdpowiedzUsuń
  6. Utworzyła się mała, wielka grupa wsparcia, dziękuję wam za to. Wiem że sytuacje są czasami na pierwszy rzut oka bez wyjścia... Ale nie można szukać odrazu rozwiązania wszystkich spraw moje drogie. Po kolei a w pierwszej kolejności od siebie, tj. poszukać terapii dla współuzależnionych. Tak wiem, to nie zapłaci rachunków ale zmieni nastawienie a to więcej niż się wydaje. Powodzenia i oczywiście zapraszam do dalszych komentarzy. SB

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam Was. Minęło osiem miesięcy odkąd opowiedziałam Wam moją historię o bezsilności. Dziś widzę wszystko z innej perspektywy i przyznaję rację "Myszy polnej". Nie jestem i nie byłam bezsilna. Starałam się wykorzystać wszystkie możliwości, aby mój mąż odczuwał konsekwencje swojego picia, co miało go nakłonić do podjęcia leczenia. Moje odejście, które wymagało sporej odwagi, to kolejny krok, aby nakłonić męża do zmiany. To prawda, że moje działania nie przyniosły pożądanego efektu, jeśli chodzi o wyrwanie męża ze szponów nałogu. Jednak dziś mogę powiedzieć, że postąpiłam właściwie i nie żałuję tego, co zrobiłam. A to dlatego, że uratowałam siebie i moje córki z tego patologicznego układu. Dziś wiodę spokojne życie bez ciągłego napięcia, stresów, wstydu, upokorzeń. Jestem szanowana przez moich bliskich. Możemy zawsze na siebie liczyć, bez strachu, że ktoś zawiedzie lub nie dotrzyma danego słowa. Moje córki przestały się wstydzić przed znajomymi. Są pogodnymi, pełnymi życia młodymi kobietami, które już nie boją się nawiązywać nowych kontaktów, zwłaszcza z kolegami. Rozkwitają i są pełne życia.
    To prawda, że plan był inny i wolałabym mieć pełną rodzinę, ale i tak patrząc z perspektywy czasu - jestem osobą wygraną. Ja wygrałam dla siebie i dzieci spokojne, radosne życie z perspektywami na przyszłość.
    Mój mąż pozostał w mroku. Tam gdzie rządzi butelka i skąd droga wiedzie tylko w jednym kierunku - na dno.
    Jest mi go zwyczajnie żal, ale wierzcie mi - warto było odważyć się i podjąć walkę o siebie i dzieci. O swoją godność i normalne życie. Dziś zrobiłabym to samo.
    Wy także możecie walczyć o siebie. Nikt nie jest wart Waszego poświęcenie, jeśli Was nie szanuje, nie dba o Was, krzywdzi Was w jakikolwiek sposób. Żadne pieniądze, dom, majątek nie są warte Waszego upokorzenia, nerwów, życia w ciągłym stresie, bezsilności, wstydzie. Lepiej mieszkać w ośrodku pomocy dla kobiet, gdzie można liczyć na zrozumienie i pomoc, niż w pałacu, w którym się jest sprzątaczką, praczką, kucharką, kochanką, workiem treningowym, obiektem do wyżywania się lub znęcania psychicznego w momentach, kiedy pan mąż nas do tego potrzebuje. Zaś w pozostałych momentach - zbędnym meblem. To nie jest życie. Trzeba podjąć działania, przede wszystkim, aby Wasze życie rodzinne i małżeńskie miało szansę wrócić do normalności. Jeśli jednak nie uda się Wam uratować małżeństwa, to przynajmniej uratujecie siebie i Wasze dzieci.
    Powodzenia

    OdpowiedzUsuń