piątek, 30 czerwca 2017

Droga do marzeń i cena jaką zapłaciłem

Pixabay

Będzie to pierwszy artykuł po większej przerwie których robić już nie chcę. Proszę więc o wyrozumiałość :-).

No i jest, jestem u siebie.Od tygodnia mieszkamy w wymarzonym domku. Odkąd pamiętam, zawsze chcieliśmy z żoną swój kąt. Pierwszy raz, na poważnie chcieliśmy zamieszkać pod własnym dachem tuż po ślubie. Kiedy jeszcze w miarę kontrolowałem picie. W sumie już go wtedy nie kontrolowałem ale dupą po dnie jeszcze nie jeździłem... Nie wyszło i mimo że wtedy czułem ogromny zawód to dzisiaj bez dwóch zdań wiem że tamta porażka była bardzo dobra. Widać Siła Wyższa wie co robi ;-) 


Wracając do tematu. Jak się dzisiaj czuje? Bardzo dobrze ale...
Do tego ale wrócę za chwilę. Teraz siedzę przy starym biurku które przesunąłem bliżej okna. Za nim trawnik i kilka młodych brzóz i sosen. Piszę ten tekst i myślę... jest lepiej niż sobie to wyobrażałem. Większość prac ukończona ale sporo jeszcze do zrobienia, jest naprawdę dobrze.


Powoli przyzwyczajam się do nowego miejsca chociaż pierwsze odprowadzanie do drzwi przybyłych gości było co najmniej dziwne... Tak czy siak wiem że można, że można spełniać marzenia! Oczywiście że nie wszystkie ale można! Jakieś siedem lat wstecz kiedy już nie piłem pracowałem na budowie domu jednorodzinnego na sąsiednim osiedlu. Pamiętam że podobało mi się to miejsce ale nawet bym nie wpadł na taki pomysł bym ja też tu zamieszkał.
Więc jest dobrze, jest naprawdę dobrze! Ale czy to marzenie się spełniło samo? Oczywiście że nie!


Po pierwsze, bez Bożej łaski nic bym nie zrobił a próbowałem wszystkiego by ruszyć tą budowę z miejsca w 2012 roku.
Miałem świetną pracę na etacie z której się zwolniłem by spróbować sił z własną działalnością, było nieźle ale ciągle mało, później był wyjazd za granicę i powrót do Polski. Dalej praca na własną odpowiedzialność i po dłuższym czasie kiedy szło już nieźle, było ciągle mało by ruszyć budowę z miejsca.

Moje ostatnie kilka lat życia było ustawione wyłącznie pod ten cel! Tylko i wyłącznie pod ten. I co? I dupa nic!

Dopiero kiedy byłem gotowy porzucić to marzenie w modlitwie poprosiłem Boga "jeszcze raz, jeżeli taka Twoja wola, jeżeli nie to wybij mi ten pomysł z głowy raz na zawsze" trzy miesiące później były fundamenty a dobre pół roku później zaczynałem murować ściany.
Co się stało? Dla wierzącego oczywiste działanie Siły Wyższej, dla nie wierzącego szczęśliwy przypadek. Tak bym to teraz zostawił.


Mimo że jestem z siebie teraz dumny, patrze na swoje życie i subiektywnie twierdzę wyszło mi!
Ale... tylko ja i moi bliscy wiedzą ile za to zapłaciłem. Nie w sensie pieniężnym bo to jest najmniej istotne (chociaż czasami warto i o tym pomyśleć bo może się okazać że taki domek jest w twoim zasięgu mimo że podobnie jak ja kiedyś myślisz że nie dla Ciebie ta kiełbasa ;-) ) Podpowiem tyle że przez ponad 12 lat wynajmowania mieszkania miałbym ponad połowę takiego domu (a wynajmowałem w malutkim mieście i za małą kasę)
Więc jaka jest cena duchowa?


Ostatni rok mojego życia a właściwie dwa nadają się do wycięcia z życiorysu. Każde działanie skupione na jednym celu. Ostatnie miesiące to nawet nie wiem jak mi zleciały.
Nie pamiętam kiedy byłem ostatni raz na mitingu AA. Żeby nie kontakt z wami i chociaż kilkanaście minut dziennie skupionych na rozwoju osobistym i duchowym moja abstynencja mogła by być bardzo zagrożona. Tak, nie jestem ze skały i dużo mnie nie dzieli od menela z rowu (z całym szacunkiem dla tej osoby) 


Nie czytałem prawie nic, nie wychodziliśmy na spacery ani prawie nigdzie nie wyjeżdżaliśmy, nawet gdzieś bliziutko. Nie pamiętam kiedy byłem z żoną na randce (w zeszłym roku na pewno, ale czy w tym?..., jak to przeczyta to mi powie ;-) )
Bardzo mało czasu spędzałem z rodziną chociażby na rozmowach o zabawach z córką nie wspomnę. Może dzięki temu pędowi łatwiej przeżyłem pochówek Judyty martwo urodzonej córki. 


Mój wolny czas nie istniał. Kiedyś były takie chwile w moim życiu kiedy robiłem święte nic. Wsiadałem w auto i spontanicznie jechałem przed siebie. Jeździłem w jedno z moich ulubionych miejsc, na górkę papieską do Pelplina i tam sobie rozmyślałem. Nie pamiętam kiedy tam ostatnio byłem.


Program HALT poszedł w las a ja w pracy i na budowie spędzałem od 10 do 16 godzin na dobę. Wreszcie blog. Nie straciłem wemy ale trochę już dukam nad tym tekstem. Moje oczko w głowie jakim jest ta strona też zapłaciła cenę co widzę w statystykach. Jestem dobrej myśli ale to potwierdza zdanie że stać w miejscu jest tym samym co cofać się. 


Wyrzeczenie za wyrzeczeniem i kilka błędnych decyzji po drodze też padło. Na szczęście o niektóre z nich (tylko i aż o nie które z nich) jestem dziś mądrzejszy. Inne głupie decyzje powtórzę zapewne jeszcze nie raz zanim wyciągnę z nich jakieś wnioski...


Czy żałuję budowy domu? Oczywiście że nie! Wierzę że dostałem łaskę z góry, bez niej bym tego wozu nie uciągnął fizycznie i duchowo. Cieszę się kiedy rozglądam się po pokojach, cieszę się że mam swój gabinet z biurkiem przy oknie. Ale... kiedy jestem na fali, kiedy jesteś na fali powstaje pewne ryzyko.


Zaczynasz wierzyć że możesz góry przestawiać i jest to stwierdzenie oparte na konkretnych owocach. Moje wielkie ego lubi zdobywać kolejne cele które całkiem szybko zaczęły się pojawiać. Możliwość rozwoju własnej działalności (podczas budowy domu pracowałem na etacie) itd. Hmmmy myślę sobie, Sylwek, stać Cie na to, dasz radę!A jakie zrobisz wrażenie... przecież chcesz być kimś, zawsze chciałeś!


I tu wrzutka z pierwszych trzech, czterech lat abstynencji. Byłem wtedy niezwykle szczęśliwy mimo że byłem najemcą, moje auto dbało o moją kondycję fizyczną... nie miałem smartfonów ani innych gadżetów. Byłem trzeźwy i byłem niezwykle zadowolony z tego co mam.
Jeszcze raz, droga do marzeń to wspaniałe doświadczenie i zachęcam was do realizacji chociaż nie których z nich! Jednak należy pamiętać że po drodze, a właściwie na mecie, kiedy siądziesz zmęczony w fotelu ze stwierdzeniem udało się pojawia się pułapka. Błędne koło ambicji, to droga bez końca a podróżowanie ją jest bardzo kosztowne...


Ja wracam do żywych, do rodziny, do bloga, do przyjaciół z AA i nie tylko. Do wspomnianej pracy na etacie którą kiedyś miałem. Do książek, również mojej, trzeciej do wydania. Do przyjemności z nic nie robienia. A jeżeli Bóg powoła mnie jeszcze do czegoś wielkiego to wiem na co uważać :-) 


Dziękuje Jemu, dziękuje również i wam że zostaliście ze mną mimo że wiele mnie nie było. Sylwek



2 komentarze:

  1. Bardzo lubię powiedzenie:"Cuda się zdarzają, ale trzeba na nie ciężko zapracować".
    Ty ciężko zapracowałeś, by cieszyć się z własnego domu. Gratuluję.
    A zawsze trzeba coś poświęcić, by osiągnąć coś w innej dziedzinie.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, o tym często zapominamy i przez to wielu z nas szybko się wykłada podczas osiągania marzeń. Rzecz w tym żeby być świadomym ceny jaką się płaci, żeby robić rachunek zysków i strat.

      Usuń