Mam
38 lat i jestem kobietą, jestem po terapii współuzależnienia (2011) i
DDA (2014). Pierwszy raz o DDA usłyszałam w 2000 roku i byłam oburzona,
że moja terapeutka powiedział mi, że mój tata, rozumiecie, MÓJ tata jest
alkoholikiem. Przecież wszyscy tatusiowie moich koleżanek pili, piją, a
akurat mój jest alkoholikiem. „Ona chyba ma coś nierówno pod sufitem”,
myślałam i przerwałam terapię u psychologa. A znalazłam się w tym
gabinecie, bo nie umiałam sobie radzić w życiu, a miałam wówczas 24
lata, tkwiłam w nienormalnym związku, który mnie niszczył od środka jak
trucizna. Myślałam, że alkoholik to ten co leży pod sklepem, osikany i
bez oznak życia. Mój tata nigdy tak nie miał. Zaprzeczyłam i dopiero po
12 latach zrozumiałam, że to niestety była prawda.
Z
kolei na terapię współuzależnienia trafiłam po kolejnej próbie
samobójczej mojego partnera, który miał problemy z alkoholem. Wtedy
myślałam, że to normalne, że on pije, bo mój tata też pił, to taka cecha
mężczyzn, picie alkoholu. No, a że przy tym się samookaleczał, tylko w
mojej obecności, to trochę dziwne, ale myślałam , że swoją miłością go
wyleczę z tego. Długą drogę przeszłam, żeby być tu gdzie jestem, czyli w
dorosłym świecie z poczuciem własnej godności, pewnością siebie i tym
wszystkim z czego zostałam obdarta w dzieciństwie i w związku z pijącym
partnerem. Ponieważ miałam wysoki próg znoszenia bólu fizycznego i
psychicznego, zajęło mi tak dużo czasu by się wyzwolić najpierw z
toksycznego związku, a potem z DDA.
Co
takiego się stało, że przerwałam ten łańcuszek nieszczęścia … kolejny
szantaż emocjonalny i brak sił na „ciągnięcie wózka bez kółek” (tak
sobie nazwałam moje życie – wózek bez kółek). Myślałam, że nigdy nie uda
mi się zakończyć tego chorego związku. Dużo znosiłam, oj bardzo dużo
upokorzeń z jego strony. Nie, nie bił mnie, nie musiał, tatuś mnie
wystarczająco dużo bił, żebym była taka odporna na upokorzenia i
poniżanie. Przemoc psychiczna bardziej boli, bo przez całe życie. Bo to
co się wydarzyło pozostaje w pamięci, nawet jak my tego nie chcemy. W
kolejce jego wartości byłam na szarym końcu, najpierw była muzyka,
koledzy, alkohol, wyjazdy, koncerty, jego rodzina i ja. Moja terapeutka,
podczas terapii współuzależnienia, ciągle mi powtarzała co jeszcze musi
się stać, żebym w końcu coś zmieniała. Doskonale wiedziałam, że tylko
ode mnie zależy moje życie i wprowadzenie zmiany, ale czekałam… . Sama
nie wiem na co. Najbardziej bolało brak wdzięczności, że jestem przy
nim, a to była moja naiwność. Mało mi było jego zdrad, opluć, wyzwisk,
sprzątania po nim gdy zwymiotował, naprawiania jego szkód po pijaku,
ciągle wierzyłam, że się zmieni pod wpływem mojej miłości. Ale pewnego
pięknego dnia, zrobiłam to… wyrzuciłam go z domu … i wtedy zaczęłam żyć.
Poczułam to całą sobą, nie nie oszalałam z wolności, nie szukałam nowej
miłości, najpierw musiałam wyleczyć się z poprzedniej. Czerpałam życie
powoli i zrobiłam coś dla siebie, poszłam na terapię DDA. I … mam nowe
życie, swoje, na które tylko ja mam wpływ. Wyleczyłam się z lęku przed
tatą, wyleczyłam się z bycia dzieckiem, stałam się dorosłą kobietą,
pewną siebie i konkretną, taką jaką zawsze chciałam być. Nigdy nie
pomyślałabym, że dzieciństwo ma taki duży wpływ na życie dorosłej osoby.
Bałam się, ale ten strach był pozytywny, nie wiedziałam co tam będzie,
za drzwiami zmian, ale nie mogłam się tego doczekać. Obecnie mieszkam z
partnerem, który przeszedł terapię uzależnienie. Nie jest nam obu
łatwo, mamy różne charaktery, ja już nie jestem tamtą osobą (uległą,
przestraszoną, elastyczną w sam raz do manipulowania), a i on nie jest
tamtym człowiekiem. W trakcie terapii DDA, miałam różne stany
emocjonalne, spowodowane tą wiedzą, że jestem dorosła i nie muszę się
bać wszystkich i wszystkiego. Do dziś mam tzw. cofki, czyli wracają mi
myśli sprzed terapii: Kim ty jesteś? Nie zasłużyłaś na miłość! Jest z
tobą bo nie ma gdzie mieszkać! Nie kocha cię, jak można kochać
Ciebie?!... i takie tam myśli, które mnie dołowały i sprawiały, że
czułam się okropnie w swoim towarzystwie, że nie chciało mi się wstać z
łóżka (gdyby nie mój pies, pewnie bym nie wychodziła z łóżka). Ludzie,
którzy musieli dorastać w „krzywym zwierciadle” rodziny dysfunkcyjnej
zrozumieją te pytania, może nawet sami takie macie.
Jestem
świadectwem, że my kobiety, nie musimy znosić pijących mężczyzn (mężów,
partnerów), że mamy prawo do życia, swojego życia, a nie życia jego
życiem (trochę to zagmatwane, ale tylko na początku, po terapii
współuzależnienia już nie).
Wszystkim
kobietom współuzależnionym dedykuje słowa mojej terapeutki: „ODWAGA NIE
POLEGA NA NIE ODCZUWANIU STRACHU, LECZ NA UMIEJĘTNOŚCI DZIAŁANIA POMIMO
NIEGO” oraz dorosłym dzieciom alkoholików dedykuję słowa mojej
przyjaciółki z grupy „CO BYŚ ZROBIŁ/ZROBIŁA GDYBYŚ SIĘ NIE BAŁA? BYM
POWIEDZIAŁA! TO POWIEDZ”.
Nie
bójcie się żyć, życie jest zbyt krótkie by marnować je na
zastanawianie. Bierzcie je w swoje ręce i działajcie, bo nikt tego za
Was nie zrobi.
Pola
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz